środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 18: Cel wędrówki


Przeczucia grały w berka w grotach mojego umysłu, a żadnego z nich nie zaprosiłbym na obiad.
Roger Zelazny – Dworce Chaosu
Dalszą drogę przez jaskinie pokonali bez większych problemów. Oploffingi już więcej się nie pokazały, co Kamose przyjął z wielką ulgą. Pepi także odzyskał świadomość. Chociaż był zmęczony, szedł o własnych siłach. Książę najbardziej martwił się o Esmillę, mimo odpoczynku nadal ciężko oddychała i wyglądała na bardziej wyczerpaną niż chłopaka.
– Będziemy musieli się wspinać? – zapytał Kamose, gdy Nefretete oznajmiła, że zbliżają się do wyjścia.
– To chyba logiczne, nie? – prychnęła wściekle w odpowiedzi, nie mówiąc więcej ani słowa.
– Z tej strony zejście jest łagodniejsze – wyjaśnił wesoło Pepi, szczerząc zęby w uśmiechu.
Kamose sądził, że Nefretete zaprowadzi ich do końca tunelu, który łagodnie wzniesie się ku powierzchni i upragnionemu słońcu, chyba że na zewnątrz była noc. Kobieta jednak zatrzymała się na środku kamiennego korytarza i wskazała w górę. Pod księciem niemal ugięły się kolana, gdy zobaczył tę drogę, która jego zdaniem niczym nie różniła się od zejścia. Łagodniejsza?!, jęknął w duchu, mając ochotę udusić Pepiego.
– Mam tak po prostu wspiąć się do góry? Bez liny czy zabezpieczenia? – powiedział na głos z nadzieją, że źle zrozumiał gest Nefretete. – Tunel nie zaprowadzi nas do lepszego wejścia?
– Nie ma innego wyjścia, nie w miejsce, do którego się udajemy – wyjaśniła spokojnie Esmilla. – Idąc tunelem, daleko nie zajdziesz, bo strop się załamał i zagrodził dalszą drogę. Znajduje się tam tylko jedna boczna odnoga, ale ona prowadzi w głąb jaskini.
– Przecież ci mówiłem, że jest łatwiej – mruknął lekko urażony Pepi, sądząc, że Kamose w ogóle go nie słuchał.
– Musicie trzymać się blisko mnie – powiedziała Nefretete, całkiem ignorując wszelkie wątpliwości Kamose. – Nie mam tyle sił, by rozpalić ogień na całej długości. A jeżeli chcesz spadać, to możesz iść ostatni – zakpiła.
Następnie stworzyła słup ognia, który pomknął ku górze. Mimo światła mężczyzna nie potrafił dostrzec wyjścia, co ani trochę mu się nie podobało. Może rebelianci byli przyzwyczajeni do sportów wyczynowych, ale on robił takie rzeczy pierwszy raz i uważał, że miał prawo do obaw.
Nefretete ruszyła pierwsza, zwinnie mknąc do góry, jakby wspinaczka była dla niej dziecięcą igraszką. Niech się okaże, że moje starożytne ja potrafi się wspinać i pomoże mi, jak to się stało podczas walki z tangiem, pomyślał, jednocześnie czując, jak serce wali mu w piersi jak szalone. Uspokój się, Kamose, to tylko głupie wejście pod górę, nie walka z dziwnymi stworami, o których nie słyszałeś w dwudziestym pierwszym wieku. Aż dziwne, że jeszcze jakiś pustynny dinozaur nie chciał mnie zjeść.
– Idź za nią – wyrwał go z zadumy głos Esmilli. – Nie zabraknie ci światła, gdyby nie starczyło jej sił i musiała zmniejszyć ogień.
Kamose nie miał innego wyjścia, jak posłuchać jej rady, szczególnie że także Pepi był gotów go przepuścić. Odetchnął głęboko i powoli ruszył w górę. Nie mógł dłużej zwlekać, by przez niego światła nie zabrakło dla Esmilli, która zapewne pójdzie ostatnia.
Początkowe obawy odnośnie wspinaczki szybko się rozwiały, Pepi miał rację, pokonanie tego stoku było o wiele łatwiejsze. Za każdym razem natrafiał na zagłębienia w skale, w których mógł postawić stopy, lub wystające kamienie, ułatwiające podciągnięcie się do góry.
Cały czas starał się skupiać na znajdowaniu bezpiecznego oparcia dla dłoni i stóp, jednak powoli zmęczenie zaczynało brać górę i marzył jedynie o tym, by znaleźć się na szczycie, zjeść obfity posiłek i wyspać się w bezpiecznym miejscu bez ryzyka, że zostanie zaatakowany przez tangi, oploffingi czy inne dziwaczne stwory.
Bardzo szybko przekonał się, że piękne, ozdobne sandały, o fasonie świadczącym o jego wysokiej pozycji w Egipcie, ani trochę nie nadają się do takich wyczynów. Podczas wspinaczki zerwał się jeden z rzemieni i but spadł w dół. Kamose nie usłyszał żadnych jęków, więc z ulgą stwierdził, że nie trafił Esmilli ani Pepiego w głowę.
Książę miał wrażenie, że wspinaczka nigdy się nie skończy i ostatecznie spadnie i się zabije. Ewentualnie wszystko sobie połamie i w ciemnościach będzie czekać, aż nadejdzie śmierć lub przyjdą oploffingi i zrobią sobie z niego ucztę. W głowie pojawiła się już makabryczna wizja stworów zajadających się jego ciałem, gdy nadal żył, kiedy w górze dostrzegł światło dnia, a do jego nozdrzy dotarło świeże powietrze.
W Kamose wstąpiły nowe siły. Starał się odrzucić zmęczenie oraz wszystkie krwawe wizje z sobą w roli głównego dania. Z chęcią by przyspieszył, ale wolał niepotrzebnie nie ryzykować, dlatego utrzymał stałe tempo.  Gdy niemal znalazł się na górze, para silnych ramion chwyciła go i wyciągnęła ze szczeliny, bezpiecznie kładąc na piasku.
Książę padł na wznak i oddychał głęboko szczęśliwy, że udało mu się wydostać z jaskini. Z radością spojrzał w szarawe niebo. Słońce dopiero zaczynało swą wędrówkę i nie zdążyło jeszcze rozgrzać ziemi. Ale sam ten zdawałoby się banalny widok był przepiękny.
Po chwili na zewnątrz wydostał się Pepi, a jakiś czas po nim także Esmilla. Kobieta ledwo trzymała się na nogach, a Kamose nie mógł uwierzyć w to, że udało jej się dostać na górę. Wstał, by do niej podejść i wtedy spojrzał na swoje dłonie. Na skórze pojawiło się mnóstwo zadrapań, z wielu sączyła się krew. Od kilku kamieni?, pomyślał i dopiero wtedy uświadomił sobie, że ręce księcia znacznie różniły się od tych, które miał w dwudziestym pierwszym wieku. Nie przywykły do jakiejkolwiek pracy, przez co były bardzo delikatne.
– Przecież tu nie ma wody utlenionej, by to zdezynfekować! – jęknął i ponownie usiadł na ziemię, wzbijając w powietrze piasek.
– Mamy tu pod dostatkiem wody – zaprotestował Pepi. – To oaza.
Kamose chciał powiedzieć, że chodziło mu o coś zupełnie innego, ale słowa chłopca sprowadziły jego myśli na całkiem inne tory. Zignorował także patrzące na niego kobiety i towarzyszącego im niesamowicie niskiego, ale za to dobrze zbudowanego mężczyznę.
Z zaciekawieniem rozejrzał się wokół, by stwierdzić, że Pepi miał rację. Wyjście z jaskini znajdowało się nieopodal średniej wielkości oazy. Zbiornik błękitnej wody wyglądał tak zachęcająco, że Kamose z chęcią od razu by się w nim zanurzył i zmył z siebie brud podróży. Przy brzegu rosły zielone, żółte i brązowe krzewy, których z tej odległości nie potrafił rozpoznać. Natomiast kawałek dalej zbudowano nieduże domki. Zastanawiał się, ile osób mieszkało w każdym z nich, gdyż wielkością przypominały jego pokój w domu państwa Haviland.
– Myślałem, że pokonamy całą pustynię – zwrócił się do Pepiego.
– A kto ci to powiedział? – zdziwił się chłopak. – Główna baza rebeliantów mieści się na pustyni, bo tutaj chroni nas piasek. Nikt nie odkrył jeszcze tego miejsca. No i ani kapłani, ani wojska faraona nie ośmieliłyby się nas tutaj zaatakować, bo wcale nie tak łatwo jest się tu dostać, gdy nie zna się odpowiedniej drogi.
Po chwili podszedł do nich mężczyzna, który wcześniej stał przy kobietach, i podał Kamose bukłak z wodą. Książę przyjął go z wdzięcznością i w dwóch łykach wypił połowę, po czym oddał go Pepiemu, by i on mógł trochę ugasić pragnienie.
– Co sądzisz o tej wodzie, książę? – zapytał mężczyzna, uśmiechając się lekko.
Kamose przez chwilę spoglądał na niego, nie rozumiejąc, co miał na myśli. Zmarszczył brwi, chcąc odpowiedzieć, że woda jak woda i dla niego nie robi to większej różnicy, ważne, że była. Nagle przypomniał sobie swoje wcześniejsze słowa na temat dezynfekcji i szpetnie zaklął w myślach. Po raz kolejny upomniał się, że powinien się pilnować i nie mówić rzeczy, których mieszkańcy starożytnego Egiptu nie rozumieli.
– Dobra – mruknął pod nosem Kamose, czerwieniąc się lekko z zażenowania. – Pilnujecie wejścia z tej strony? – zapytał, pospiesznie zmieniając temat.
Mężczyzna odwrócił głowę i przez kilka sekund spoglądał na szczelinę. Nad czymś rozmyślał, jednak książę nie potrafił nawet zgadnąć, o co mogło mu chodzić. Z drugiej strony wolał nie wiedzieć; sam miał aż nadto problemów i zmartwień.
– Odkąd dowiedzieliśmy się, że oploffingi pojawiły się w tunelach, wystawiamy warty w nocy – wyjaśnił, nie spoglądając na Kamose. – Raz kilka wyszło na powierzchnię, zaskoczyły nas we śnie i nie obyło się bez ofiar. Ur-Atum zastanawia się nad zawaleniem tunelu – dodał, zwracając się bardziej do kobiet niż księcia. – Szczególnie odkąd przestaliśmy go używać.
– Wtedy trudniej będzie nam dostarczać tu żywność i inne potrzebne rzeczy – stwierdziła Nefretete. – Ur-Atum sądzi, że niebawem wszystko się rozstrzygnie i nie będziemy już potrzebowali tej oazy? Może i znaleźliśmy syna Amenhotepa III, o którym mówiła Khepri, ale nadal nic nie wiemy o Ellesharze. Chyba że coś zmieniło się podczas naszej nieobecności?
– Na razie wysunięto tylko taką propozycję. Nie wiem nic o zamiarach Ur-Atuma, ale coś wisi w powietrzu i ludzie zaczynają robić się niespokojni. A w sprawie Elleshara nic się nie zmieniło. Nie powinienem tego mówić – rzekł cicho mężczyzna, kątem okaz zerkając na Esmillę – ale przywódca powoli przestaje wierzyć w pojawienie się tego wojownika. Uważa, że albo Semenenre coś źle usłyszał, albo Falan źle zinterpretowała sny. Jeśli nic się nie zmieni, rebelianci wypowiedzą wojnę Antefowi.
Kamose z zainteresowaniem słuchał słów mężczyzny, ale zarazem rosła w nim coraz większa obawa. Chciał powiedzieć, że muszą poczekać na Elleshara, bo to on musi pokonać Antefa, by później tę scenę namalowano w grobowcu wojownika, lecz w porę ugryzł się w język. To nie była odpowiednia pora na wyznanie takich rzeczy, z drugiej strony nie sądził, by takowa kiedykolwiek nadeszła.
– I Ur-Atum sądzi, że pokona Antefa? – zakpiła Esmilla. – Jeśli nie poczeka, poprowadzi nas wszystkich na pewną śmierć! A potem już nic nie stanie mu na przeszkodzie, by obalić Amenhotepa III i samemu zająć tron.
– Ludzie mówią, że to ty masz plan, że twoja mroczna bogini podpowiedziała ci, jak pokonać Antefa – drążył temat mężczyzna.
– Rzeczywiście, wiem, jak stworzyć wszechpotężne berło. Problem polega na tym, że żaden z rebeliantów nie posiada tak wielkiego daru, aby móc nim władać. Dlatego czekamy na Elleshara, Chibale – zakończyła ostro, nie kryjąc wściekłości w głosie.
– Macie berło? – zapytał zaskoczony Kamose.
Szeroko otwartymi oczami spoglądał to na Esmillę, to na Chibale. Czuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie od natłoku wrażeń i nowych informacji; zarazem wiedział, że to jeszcze nie koniec, gdyż prawdopodobnie czekała go rozmowa z Ur-Atumem oraz próba odczytania pisma bogów, które ukazało się Khepri.
– Wiemy, jak je zrobić – wyjaśniła Esmilla.
– Czy ty znasz wszystkie nasze największe sekrety? – zapytała w tym samym momencie Nefretete. – Miałaś rację – zwróciła się do Esmilli. – To nie jest ten sam mężczyzna, który zabił mojego brata. To zupełnie inna osoba.
– O czym ty mówisz? – zdziwił się Chibale. – Przecież to książę Kamose, syn Amenhotepa III. Jaka inna osoba?
Mężczyzna spojrzał wyczekująco na Kamose, jakby spodziewał się, że ten za chwilę zaprzeczy słowom Nefretete. Książę jednak milczał, woląc nie wdawać się w tę dyskusję. Zastanawiał się tylko, czy jego starożytne ja kiedykolwiek spotkało Chibale, ale wolał o to nie pytać, by nie dowiedzieć się, że poznali się w jakichś nieprzyjemnych okolicznościach. Jeden trup na sumieniu to aż nadto.
– Teraz nie pora na tę rozmowę – oznajmiła Nefretete, widząc, że Kamose nie miał zamiaru zareagować. – Najpierw o wszystkim dowie się Ur-Atum, on zdecyduje, co dalej zrobimy. Jeszcze chwilę odpoczniemy, potem spotkamy się z przywódcą. Swoją drogą mógłbyś powiadomić go o naszym przybyciu. Już jest za jasno dla oploffingów, zresztą nie sądzę, by w najbliższym czasie zaryzykowały wyjście, Pepi skutecznie je przegonił.
Chibale z niedowierzaniem spojrzał na chłopaka, który w odpowiedzi dumnie uniósł głowę, chcąc dać do zrozumienia, że rzeczywiście tego dokonał. Mężczyzna tylko cicho westchnął, po czym niechętnie oddalił się, by spełnić rozkaz Nefretete. Po kilku krokach jeszcze spojrzał przez ramię, ale nic nie powiedział, jedynie świdrował wzrokiem Kamose, jakby spodziewał się, że w ten sposób dowie się czegoś więcej.
– Od kiedy ten idiota jest dopuszczany do zebrań rady? – prychnęła wściekle Nefretete, a Pepi pokiwał głową, w pełni się z nią zgadzając. – A ty mógłbyś walczyć o swoje – zwróciła się do Kamose, lecz ton jej głos był już znacznie łagodniejszy.
– To mnie już przerasta – wyznał, spuszczając głowę.
– Książę i wojownik tak szybko się poddaje? – zdziwiła się Nefretete, uprzedzając Esmillę, która także chciała coś powiedzieć, gdyż już otwierała usta. – To dopiero początek naszych zmagań. Gdy wypowiemy wojnę Antefowi, wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej. Wtedy będziesz miał prawo powiedzieć, że to za wiele.
Kamose zawahał się, przez chwilę zastanawiając się, co odpowiedzieć. Spojrzał po kolei na każdego z trójki rebeliantów. Ostatnie kilka dni spędzili razem, jednak to było za mało, by im zaufać. Z drugiej strony miał już dość wiecznych sekretów i udawania kogoś innego. Niebawem i tak część prawdy wyjdzie na jaw, skoro Khepri wysłała ich po niego. Zastanawiał się tylko, ile o nim wiedzieli. Może szukali tylko kogoś, kto posiadał moc?
Żałował, że nie wyciągnął od staruchy więcej informacji na temat Elleshara i czasów, w jakich żył legendarny wojownik, gdy miał taką okazję. Wyśmiał kobietę, nie wierząc w ani jedno słowo, a teraz okazało się, że mówiła prawdę. Może gdyby wiedział więcej, łatwiej byłoby mu podejmować sensowne decyzje, które nie przyniosą katastrofalnych skutków w przyszłości. W tamtym momencie tak wiele by oddał, aby odmienić przeszłość.
– Nie jestem ani księciem, ani wojownikiem – powiedział.
Początkowo nie chciał patrzeć na rebeliantów, ale jakby mimowolnie kątem oka dostrzegł Esmillę. Uniósł głowę, by przekonać się, że w przeciwieństwie do Nefretete i Pepiego jej ani trochę nie zdziwiło jego wyznanie. Uśmiechnęła się lekko, jak gdyby całkowicie go rozumiała. Ale jakim cudem?, przemknęło przez myśl Kamose. Czyżby spotkała już kogoś, kto podróżował w czasie?
– Zabraliśmy ze sobą sprytnie zakamuflowanego oszusta? – zapytał Pepi.
– Nie bądź głupi – upomniała go Nefretete. – To kim jesteś?
– Studentem archeologii – odpowiedział Kamose. Rebelianci patrzyli na niego ze zdziwieniem, nie rozumiejąc znaczenia tych słów. – Nie wiem, co się stało ani jak to się stało, ale dwa miesiące temu zyskałem całkiem nową osobowość. Obudziłem się w ciele syna Amenhotepa III, identycznym jak to, które opuściłem. Nawet miałem takie samo imię – dodał, starając się powstrzymać łzy napływające do oczu. Imiona nigdy nie są przypadkowe, przypomniał sobie słowa staruchy. Czy ona wiedziała, co się z nim stanie? Czy duchy faraonów powiedziały jej, co się wydarzy, gdy on wejdzie do piramidy?  – Z czasem całkiem zapomniałem, co przez dwadzieścia trzy lata działo się z tym sta… z tym egipskim mną – dokończył, starając się przepędzić z głowy wszystkie wspomnienia o babci Sahirah. Nieważne, ile wiedziała, nie mogła mu pomóc, bo urodzi się dopiero w dwudziestym wieku.
– To dobrze czy źle? – zapytała Nefretete, zwracając się do Esmilli.
– A skąd mam to wiedzieć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Nie jestem widzącą. Jednak to ta osobowość pokonała tanga i potrafi odczytać pismo bogów. O ile nagle nie powróci książę sprzed trzech miesięcy, Ur-Atum będzie zadowolony, a Khepri i tak nie wie, kogo szukaliśmy.
– Gdybym mógł wrócić, zrobiłbym to już dawno – rzekł Kamose. – Dlaczego tego berła nie może używać każdy? – spytał po chwili, powracając do poprzedniego tematu. Chciał zadać to pytanie wcześniej, ale obawiał się rozmawiać na ten temat przy Chibale.
– Mówiłam ci, że są dary wyjątkowe i takie, których można się nauczyć. By wyzwolić pełną potęgę berła, osoba nim władająca musiałaby opanować je wszystkie. Nie ma kogoś takiego, każdy został pobłogosławiony w inny sposób, nie istnieje człowiek idealny – wyjaśniła Esmilla.
Czyli w dwudziestym pierwszym wieku berło jest bezużyteczne, pomyślał Kamose. Poczuł olbrzymią ulgę. Czarne scenariusze staruchy nie mogłyby się sprawdzić, bo trzy i pół tysiąca lat później na Ziemi nikt nie posiadał żadnych nadprzyrodzonych mocy. Gamal nie chciał zawładnąć światem, a jedynie dodać artefakt do swojej kolekcji.
– To już wiem, czemu nie wierzysz w Elleshara. Zbierajmy się powoli, Ur-Atum nie lubi czekać – powiedziała Nefretete, wstając.
– Wiem, że nie wiecie, o czym mówię, ale zjadłbym dużą porcję spaghetti i wypalił całą paczkę papierosów – stwierdził Kamose.
– Ja bym zjadł cokolwiek – wtrącił Pepi.
~ * ~
Po długim namyśle i kilku różnych wersjach w końcu zdecydowałam się, jak zakończę to opowiadanie. Ostatecznie pomógł mi Kamose, który jako główny bohater pochodzący z dwudziestego pierwszego wieku niektórych rzeczy wybaczyć i zaakceptować nie może.
A zmieniając temat, to wiem, że jeszcze nie pojawiłam się u każdego. Ten tydzień był dla mnie wyjątkowo ciężki, ale niebawem powinnam skończyć nadrabiać zaległości.

6 komentarzy:

  1. Tu będzie mój komentarz <3
    zakochałam się w szablonie. Ps. mam nadzieję, że nie chcesz zakończyć na 20 lub 40 rozdziale :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem! Wybacz za poślizg.
      Oh emocjonujący rozdział, zwłaszcza wątek z tunelem. Coś czuję jednak, że jak dotarli do oazy, to wydarzy się coś niepokojącego ...
      Jestem ciekawa o co w końcu chodzi z Kamose i jego księciowaniem...

      życzę dużo weny <3

      Usuń
    2. Dziękuję :)
      Na razie akcja trochę zwolni, ponieważ przyszła pora na rozdziały, które nieco wyjaśnią całą tę sytuację, w jakiej znalazł się Kamose.
      Co do ilości rozdziałów, to planuję między 30 a 40. Od początku planowałam, że nie będzie to długie opowiadanie.

      Usuń
  2. miałam dwa rozdziały do nadrobienia, fajnie, że wróciłaś do cotygodniowego dodawania postów. Cały czas mnie zaskakujesz rozgrywającymi się tutaj wydarzeniami. Przeżycia w tunelu były dość przerażajace. Dobrze, że Pepiemu udało się użyć mocy w stopniu wyważonym, że tak się wyrażę. No i dobrze też, że są już na tej oazie, choć pewnie i tak nie są w 100% bezpieczni. Zdziwiło mnie, że rebelianci mają to berło, wydawało mi się, że tozbyt łatwe. może Kamose bedzie wiedział, jak je użyuć? o ile w ogóle mu je pokażą w najbliższej rpzyszłości, pewnie niekoniecznie xD trochę zdziwiło mnie też, że rebelianci nie chcieli jakichś większych wyjasnien ze strony Kamosego, kiedy powiedział., że nie jest księciem (choć to też nie jest nadal do konca jasne xD), tylko przeszli do biezących problemów. Ok, to pewnie jest zwiążane, ale mimo wszystko jakoś dziwnie łatwowiernie do tego podeszli, szczeólnie zważywszy na to, jak zachowywali się wcześniej, głównie Nefetette. ale w jej przypadku to może chodzi o to,że teraz zaczyna wierzyć, ze ten Kamose nie zabił jej rodziny, a przynajmniej tego nie pamięta... czekam na cd z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Rebelianci berła nie mają, jednak wiedzą, jak je stworzyć. Dlatego Kamose i tak go nie zobaczy, w przeciwnym wypadku też nikt nie pokazałby mu berła.
      Co do wyznania Kamose, Nefretete jako jedyna z nich miała styczność z poprzednim Kamose, przez to widzi w nich różnice, a to jest jakieś rozwiązanie tej przemiany. A w przypadku Esmilli to trochę inna historia, ale o tym będzie kiedyś.

      Usuń
  3. Bardzo zaskoczył mnie fakt, że Kamose wyznał im prawdę. Ale w sumie dobrze, jego zagubienie narastało coraz bardziej, a teraz przynajmniej jego towarzysze wiedzą mniej więcej, co się stało. Rozbawiła mnie ta sprawa z wodą utlenioną :) Jestem też ciekawa dalszych relacji z księcia z Esmillą. Dziewczyna wydaje się go rozumieć jak nikt inny ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy