piątek, 30 października 2015

Rozdział 26: Wiadomość z przeszłości


Nie osiągniesz nic na tym świecie bez odwagi. To największa cnota umysłu, obok honoru.
James Allen
Kamose leżał na wznak na swoim posłaniu, nie mogąc zasnąć. Ciche, nocne minuty mijały niesamowicie długo, a on ciągle wracał myślami do niedawno odbytej narady. Nie rozumiał, w jaki sposób mogło dojść do tego, że sprawy przybrały tak feralny obrót. Był pewien, że jego rola skończy się na rozczytaniu papirusów, a potem Ur-Atum zostawi go w spokoju. A on w końcu znalazłby czas na poszukanie sposobu, by wrócić do dwudziestego pierwszego wieku.
Ponieważ nadal nikt nie wiedział, jak znaleźć Elleshara, rozmowę z nim musiał zostawić na inną okazję. O ile wojownik widmo w ogóle kiedykolwiek raczy się pojawić. Z tego względu najbardziej chciał wrócić do Teb i porozmawiać z Falan. Wiedział, że to ryzykowne i zapewne bardzo trudne do zrealizowania, szczególnie że była główną kapłankę Antefa, największego wroga rebeliantów. Bardzo prawdopodobne, że w ogóle nie zechce go wysłuchać, ale wolał próbować, niż później żałować, bo nic nie zrobił.
Najgorsze było jednak to, że jeśli nagle w cudowny sposób do obozu rebeliantów nie przybędzie Elleshar, do Teb wróci na czele armii. Wątpił, by wtedy nadarzyła się okazja do jakiejkolwiek rozmowy z kapłanami, których ludzie Ur-Atuma chcieli zabić.
Zastanawiał się także, jak na widok wrogiej armii, maszerującej w kierunku miasta, zareaguje faraon. Co Amenhotep III pomyśli, widząc swojego syna prowadzącego żołnierzy? Antef od dawna wmawiał mu, że rebelianci to zwykli bandyci, więc bardzo prawdopodobne, że wyśle swoje wojska, by razem z kapłanami pozbyli się najeźdźców. A wtedy będzie miała miejsce bitwa, o której historycy w dwudziestym pierwszym wieku nigdy nie słyszeli, co oznacza, że przyszłość się zmieni.
– Dość – szepnął Kamose.
Gwałtownie wstał i wyszedł z domu, by ochłonąć na chłodnym, nocnym powietrzu. Jeszcze nic nie było stracone, na pewno istniał jakiś sposób, by wymigać się od udziału w tej bitwie. Gdyby obóz rebeliantów nie znajdował się na pustyni, uciekłby jeszcze tej nocy. Niestety, to rozwiązanie odpadało. Nie wiedział, gdzie dokładnie był, a wybranie losowego kierunku zapewne skończyłoby się dla niego śmiercią. Powrót drogą, którą wybrała Nefretete, także odpadał. Nie znał ścieżki przez jaskinie, co więcej, sam nie poradziłby sobie z oploffingami, gdyby go zaatakowały.
Jakby wiedziony jakimś impulsem Kamose doszedł do miejsca, w którym jakiś czas temu rozmawiał z Nefretete przed wyjazdem kobiety do Teb. Wiele by oddał, by móc z nią teraz porozmawiać, miał wrażenie, że ona nie zdradziłaby go tak jak Esmilla. Wierzył, że zrozumiałaby go i zapobiegła szaleństwu, jakie nastąpiło na naradzie. Szczególnie że była jedną z trzech osób, na których zdaniu najbardziej polegał Ur-Atum.
Każda myśl na temat Esmilli sprawiała mu ból. Nie spodziewał się, że kobieta mogła być zdolna do czegoś takiego, szczególnie że wiedziała. Kamose zdradził jej wszystko, że pochodził z dwudziestego pierwszego wieku, że tak naprawdę nie był synem Amenhotepa III, a przynajmniej jego osobowość należała do zupełnie innego człowieka. Ostatnio powiedział jej także, że za wszelką cenę chce uniknąć udziału w bitwie. Twierdziłaś, że mnie rozumiesz, pomyślał. I nie będziesz naciskać, bo ostateczna decyzja zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
Mimo chłodnego powietrza złość nie chciała go opuścić. Zresztą wystarczyło, że pomyślał o Esmilli, a krew szybciej płynęła w żyłach. Mocno zacisnął pięści, sądząc, że chociaż to go trochę uspokoi. Ale nic z tego. Wiedziony nagłym impulsem skierował swoje kroki w stronę domu kobiety. Chociaż kilka minut wcześniej nie miał zamiaru nigdy więcej się do niej odezwać, teraz uznał, że woli powiedzieć jej wszystko, co nie dawało mu spokoju.
Stanął przed domem Esmilli i gwałtownie kilka razy uderzył pięścią w drzwi. Ani trochę nie obchodziło go, że mogła spać. Nawet lepiej jeśli by ją obudził, skoro sam przez nią nie mógł zmrużyć oka. Po kilku minutach czekania ponownie podniósł rękę, ale wtedy drzwi otworzyły się i kobieta stanęła w progu. Widząc, kim był nocny gość, uśmiechnęła się zadziornie. Kamose nie podzielał jej nastroju.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał prosto z mostu, nie starając się nawet mówić cicho. W tamtym momencie nawet przez sekundę nie obchodziło go, że mógł kogoś obudzić czy spowodować wokół swojej osoby niepotrzebne zamieszanie.
– Myślałam, że przyszedłeś świętować, a nie robić mi awanturę – prychnęła urażona, wchodząc do domu.
– Świętować?! – powtórzył wściekły.
Nie odpowiedziała, dlatego Kamose wszedł za nią do domu, mimo że wolałby tego uniknąć. Miał zamiar na progu powiedzieć Esmilli, co o niej myślał i wrócić do siebie, ewentualnie przejść się jeszcze po obozie. Obawiał się wkroczenia na jej teren, szczególnie że wiedział już, do czego była zdolna.
Stała na środku pokoju z rękami skrzyżowanymi na piersi. Patrzyła na Kamose tak, jakby rozczarowało ją bardzo jego zachowanie. W tym jednym momencie miał ochotę ją uderzyć. Przestało go obchodzić, że była kobietą. W porę się jednak powstrzymał, przywołując w myślach nauki matki, która wiele razy powtarzała synowi, że przemoc to żadne rozwiązanie, a do porozumienia można dojść jedynie poprzez szczerą rozmowę.
– Co ci się nie podoba? – zapytała Esmilla, zanim Kamose zdążył otworzyć usta.
– Jeszcze się pytasz?! – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Wrobiłaś mnie w to całe dowództwo nad rebeliantami, chociaż dobrze wiesz, że nie jestem wojownikiem. Zaufałem ci, a ty mnie zdradziłaś!
Esmilla westchnęła teatralnie. Książę mocniej zacisnął pięści, powoli żałując, że w ogóle tu przyszedł. Najwyraźniej z kobietą już nie dało się porządnie porozmawiać.
– Zdradziłam?! Ja?! Ani słowem nie odezwałam się na temat tego ostatniego papirusu. Nie wspomniałam Ur-Atumowi o niczym, co mi opowiadałeś. I czy ci się to podoba czy nie, stałeś się wojownikiem – dodała po chwili już spokojniejszym tonem. – Nie ma rebelianta, który byłby ci w stanie dorównać, zastanawiam się nawet, czy Antef potrafi tyle co ty. Co więcej, tak wysoki poziom osiągnąłeś w tak niezwykle krótkim czasie, że to musi być znak od bogów.
– Mam rozumieć, że nagle Elleshar przestał mieć dla ciebie znaczenie, a słowa bogów to kłamstwa.
– Nie bluźnij! – krzyknęła przestraszona Esmilla. Kamose pogratulował sobie wyprowadzenia jej z równowagi, chociaż wiedział, że to złośliwe i dziecinne. – Mówiłam ci już, że bogowie dają nam wskazówki, pokazują drogi, jakie możemy wybrać, ale to od nas zależy, jak zinterpretujemy ich słowa. Dobrze wiesz, że nigdy nie wierzyłam w pojawienie się Elleshara, od dawna namawiałam Ur-Atuma, by nie czekał dłużej i rzucił wyzwanie Antefowi. Co prawda niektórzy zaczną okazywać niezadowolenie, ale myślę, że już mamy go w garści, inaczej nie zgodziłby się na stworzenie berła.
– Chyba że ponad połowa rebeliantów uzna, że wolą, by słowa bogów się spełniły i będą czekać na pojawienie się Elleshara – powiedział Kamose, licząc w duchu na taki bunt, który wszystko opóźni.
– Nie sądzę. Wiadomo, kilku się znajdzie, pewnie z Qebem na czele. Ale ludzie na własne oczy widzieli, do czego jesteś zdolny. Uważają cię za wielkiego wojownika, pobłogosławionego przez bogów. Co więcej, niektórzy mają już dość takiego życia. Jak myślisz, co postanowią?
Między nimi zapadła cisza. Argumenty Esmilli były tak przekonujące, że Kamose musiałby się z nią zgodzić. Mimo że tak bardzo tego nie chciał. Dlatego nic nie powiedział.
– Twoje milczenie uznaję za odpowiedź twierdzącą, inaczej od razu byś coś powiedział. A skoro już się uspokoiłeś, to pora omówić dalsze etapy naszego planu.
– Czego? – zdziwił się Kamose. – Nie mamy żadnego planu! Może z wyjątkiem tego, że chcę wrócić do domu.
– Niby jak chcesz to zrobić? Twoim jedynym pomyłem było czekanie na Elleshara, a to już raczej odpada, musisz przyznać mi rację. Dlatego najwyższy czas pomyśleć o racjonalnej przyszłości, szczególnie że niebawem nie będziemy musieli się ukrywać przed Antefem i kapłanami.
– I wszystko już wymyśliłaś, tak? – prychnął Kamose, zastanawiając się, czy warto jej słuchać, czy nie lepiej zawczasu wyjść i oszczędzić sobie dodatkowych nerwów.
– Wzięłam pod uwagę twoje wyjątkowe zdolności, pochodzenie i słowa bogów z ostatniego papirusu – wyjaśniła spokojnie Esmilla. – Oczywiście najprościej byłoby zająć miejsce Antefa. Nawet Ur-Atum nie mógłby ci odmówić pozycji najwyższego kapłana Amona-Re. Zresztą gdyby spróbował to i tak przegrałby z tobą w pojedynku.
– Ur-Atum myśli o zostaniu najwyższym kapłanem? – zdziwił się Kamose.
Jakoś nie widział przywódcy rebeliantów w tej roli. Może i byłby to niezwykły zaszczyt i wyjątkowo wysoka pozycja, jednak coś mu mówiło, że Ur-Atum wolałby znaleźć się blisko dworu faraona. Zostać jednym z doradców lub dowódców wojskowych i mieć o wiele większy wpływ na to, co działo się w Egipcie. I zarazem kontrolować najwyższych kapłanów w świątyniach, dając te stanowiska swoim zaufanym ludziom.
– Chwila, najprościej? – wrócił do poprzedniego tematu Kamose. – Co tak naprawdę chodzi ci po głowie?
– Cóż, Amenhotem III ma już swoje lata. A podczas walk zdarzają się różne wypadki, nawet śmiertelne – rzekła Esmilla, dokładnie akcentując ostatnie słowo, nie spuszczając przy tym wzroku z rozmówcy.
– Nie sądzę, by faraon miał zginąć – oznajmił spokojnie Kamose, przypominając sobie wszystko, czego uczył się na temat Amenhotepa III. Archeologowie też nie wspominali o tym, by jego śmierć związana była z Ellesharem. Co więcej, Totmes nadal żył, przez co Echnaton nie mógł jeszcze przejąć tronu. O ile nie było to spowodowane zmianami w historii wywołanymi jego przybyciem. Już chciał powiedzieć o tym Esmilli, jednak w porę ugryzł się w język. Lepiej dmuchać na zimne i nie zdradzać jej faktów, które potem znów wykorzysta na jego niekorzyść.
– Jesteś naprawdę niedomyślny – wyrwał go z zadumy głos kobiety. – Ale i tak to w tobie lubię – dodała z zadziornym uśmiechem. – Powiem w takim razie wprost, by nie było wątpliwości. Możemy wysłać Amenhotepa III do krainy zmarłych przed jego czasem. Usuniemy z tronu beznadziejnego, ślepego faraona i wtedy ty zajmiesz jego miejsce. Jesteś księciem, więc nikt nie zaprotestuje.
– Chcesz zabić faraona, przedstawiciela Horusa na tym świecie? – zapytał zaskoczony, w myślach widząc Qeba, który mdleje z szoku, usłyszawszy coś takiego. Wiadomo, na łamach historii często zdarzały się takie wypadki, życie władcy Egiptu ciągle było zagrożone, jednak w obozie rebeliantów bardzo ceniono bogów i wszystko, co sobą reprezentowali. – A Totmes i Echnaton?
– Ich akurat można z łatwością usunąć, zresztą żaden z nich nie nadaje się na faraona – powiedziała obojętnie, jakby wyrażała opinię o pogodzie, a nie planowała zabić synów Amenhotepa III, którzy powinni dziedziczyć tron w pierwszej kolejności.
– To moi bracia! – przerwał oburzony Kamose.
Zimny dreszcz przebiegł mu po karku, gdy pomyślał o tym, co planowała zrobić Esmilla. Gdyby chodziło tylko i wyłącznie o Totmesa, mógłby pomyśleć, że tak rzeczywiście miało się stać, że to rebelianci zabili najstarszego syna faraona, umożliwiając przejęcie tronu Echnatonowi. Może rozwiązanie tej zagadki znajdowało się w grobowcu Elleshara, ale archeolodzy jeszcze tego nie odkryli lub potrzebowali czasu, aby zrozumieć hieroglify.
Kamose, oczywiście, nie miał zamiaru popierać tego szalonego pomysłu. Jeżeli to musiało się stać, by historia popłynęła właściwym torem, postanowił zostawić wszystko na głowie innych, chociażby Esmilli. Sam nie chciał się do tego mieszać ani nawet wiedzieć o jej planach. Jedynie Echnatona miał zamiar bronić za wszelką cenę i nie dopuścić, by stało mu się coś złego.
– Przed chwilą próbowałeś mnie przekonać, że nic cię nie łączy z rodziną faraona, bo twoja własna znajduje się gdzieś indziej, a teraz nazywasz ich braćmi. Chyba sam nie wiesz, czego chcesz – westchnęła Esmilla, kręcąc głową. – Zrozum, że oni się nie nadają. Totmes jest uległy jak jego ojciec. Będzie jadł z ręki każdemu na tyle sprytnemu doradcy, który spróbuje wtrącić swoje zdanie, by tylko mieć wpływ na rządy w Egipcie. – Kamose od razu pomyślał o Ur-Atumie, jednak profilaktycznie zachował milczenie, chcąc posłuchać, co Esmilla miała do powiedzenia na temat drugiego z braci. – Echnaton jest słaby, to w ogóle cud, że udało mu się przeżyć tak długo. Musisz przyznać mi rację, że władza nad całym państwem go przytłoczy i długo tronu nie zagrzeje.
– Uważam, że jesteś w błędzie… – wtrącił Kamose, by przedstawić swoje zdanie, ale Esmilla nie pozwoliła mu dokończyć.
– Bronisz go, bo go lubisz. Zresztą od niedawna, bo jak zdążyłam się zorientować, pracując w pałacu, wcześniej popierałeś Totmesa. W każdym razie nie patrzysz na to z szerszej perspektywy. Jesteś synem Amenhotepa III i Teje, dostrzegasz rzeczy, o jakich inni nie mają pojęcia, jesteś dobry i sprawiedliwy i chcesz jak najlepiej dla Egiptu.
– A ciebie mam uczynić swoją Wielką Królewską Małżonką? – prychnął Kamose, powstrzymując się, by nie roześmiać się z absurdu tego pomysłu. Możliwość nieskończonego wydłużania życia ani trochę nie sprzyjałaby dobrobytowi Egiptu. Kto wie, czy po jego śmierci nie przejęłaby tronu dla siebie.
– Znasz lepszą osobę na to stanowisko?
Nefretete, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Mógłby zostać źle zrozumiany i dodatkowo przysporzyć jej problemów.
– To nie ma znaczenia, bo ja nie zostanę faraonem. Będę strzegł Totmesa i Echnatona, nawet jeśli miałbym poświęcić na to całe życie, o ile jeszcze jedna osoba, z którą chcę porozmawiać nie będzie potrafiła odesłać mnie do przyszłości.
– Kto? – zdziwiła się Esmilla.
– Miłej nocy – odpowiedział Kamose, odwracając się na pięcie.
Planowana rozmowa z Falan musiała pozostać w tajemnicy, szczególnie że teraz nie mógł już ufać Esmilli. By go powstrzymać, opowiedziałaby o tym komuś lub sama zrobiła coś szalonego.
~ * ~
– Pepi, mógłbym mieć do ciebie pewną prośbę? – zapytał Kamose.
Dopiero w południe następnego dnia znalazł czas, by porozmawiać z chłopakiem w cztery oczy. Sprawa była dość szczególna i nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę, że jeszcze jedną osobę będzie trzeba wtajemniczyć, ale tym wolał martwić się później.
– O co chodzi? – zaciekawił się Pepi. – Ma to związek z pismem bogów albo planowanym atakiem?
– Nie, ale to bardzo dla mnie ważne i chciałbym, aby zostało to tylko między nami. Ostatnio nikomu innemu nie mogę zaufać, a ty mi już bardzo pomogłeś, i to niejeden raz.
– A Esmilla? – zdziwił się Pepi.
– Jej też nie mogę ufać. To ona wrobiła mnie w to całe dowodzenie, a potem… Zresztą nieważne. Więc jak?
– Zgoda, zrobię, o co prosisz – zapewnił Pepi z powagą.
– Chciałbym, aby ktoś wykuł dla mnie pewien tekst na tabliczce. I by przy tym nie oskarżał mnie o bluźnierstwo lub nie zemdlał z wrażenie, bo litery będą pochodziły z pisma bogów – wyjaśnił Kamose, mając nadzieję, że Pepi nie oznajmi mu za chwilę, że to niemożliwe.
– Miałeś wizję i chcesz to uwiecznić? – zainteresował się Pepi, a oczy mu zabłysły z ekscytacji. – Lepszy byłby chyba papirus. Sam mógłbyś wtedy to napisać.
– Nie miałem żadnych wizji, to… – zawahał się, nie wiedząc, jak wytłumaczyć to chłopakowi bez wdawania się w szczegóły. – Mówiłem ci o różnych wynalazkach z przyszłości, chciałbym, by ta wiadomość dotarła do tamtych czasów, ale musi być napisana językiem bogów, bo inaczej ciężko będzie ją przeczytać. I musi to być tabliczka, wolę nie ryzykować zniszczenia papirusu.
– Rozumie, ale co chcesz zrobić z tą tabliczką? I dlaczego teraz?
– Bo nie wiem, jak skończy się ta walka z Antefem, dlatego wolę później nie żałować – powiedział Kamose, na samą myśl aż mu gula stanęła w gardle. Nikt nie mógł zagwarantować mu, że przeżyje! – Na tym polega moja prośba, chcę, byś przechował tę tabliczkę. Jeśli zginę, przekaż ją Nefretete lub Echnatonowi. Powiedz im, że bardzo mi zależy, by została umieszczona w moim grobowcu.
– Zrobię to, ale… Nie daj się zabić, Kamose. Nigdy nie miałem tak dobrego przyjaciela.
Kamose uśmiechnął się nieznacznie. Zrobiło mu się lżej na sercu. Nie spodziewał się, że w starożytnym Egipcie znajdzie przyjaciół, że ktoś zgodzi się spełnić jego trochę absurdalne prośby bez szczegółowych wyjaśnień.
~ * ~
Kochani mamo, tato, Johnie,
Jeżeli czytacie tę wiadomość, oznacza to, że już nigdy się nie spotkamy. Ciężko mi o tym pisać, ale chcę byście wiedzieli, co się ze mną stało, mimo że zabrzmi to fantastycznie, niczym wyjęte z jakiejś książki. Po wejściu do piramidy przeniosłem się w czasie i wylądowałem w starożytnym Egipcie. Co więcej, okazało się, że jestem trzecim synem Amenhotepa III, o którym w naszych czasach nikt nie słyszał. Na tabliczce nie ma zbyt dużo miejsca, dlatego powiem w skrócie, że zostałem wmieszany w spór między kapłanami i rebeliantami obdarzonymi magicznymi umiejętnościami. Teraz wybieram się na wojnę i jeśli to jedyna tabliczka, jaką otrzymacie, to nie przeżyłem.
Proszę, nie obwiniajcie o to archeologów, bo sam jestem sobie winny. Odłączyłem się od grupy, mimo że Lucy kilka razy powtarzała mi, bym tego nie robił.
Bardzo Was kocham,
Edmund Kamose Haviland

Obserwatorzy