środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 17: Oploffingi


Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich.
Andrzej Sapkowski – Krew elfów
Wędrówka przez jaskinię nie była niczym przyjemnym. Początkowo Kamose wyobrażał ją sobie jak wycieczkę z przewodnikiem, tyle że bez przewodnika opowiadającego historię tego miejsca i wychwalającego bardziej interesujące stalaktyty czy stalagmity. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Nefretete przywołała kulę ognia, jednak dawała ona niewiele światła, więc praktycznie poruszali się w półmroku, musząc ostrożnie stawiać każdy krok.
Nawet grunt stanowił jedną wielką pułapkę. Raz korytarz się wznosił, by następnie gwałtownie opaść. Do tego w wielu miejscach leżały mniejsze i większe kamienie, które oderwały się od stropu. To budziło największy lęk w Kamose. Nie chciał skończyć pogrzebany żywcem w jaskini pod pustynią, gdzie nikt nie odnalazłby nawet jego ciała.
Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze niska temperatura. Znajdowali się pod ziemią, gdzie nie docierało ciepło z zewnątrz, a ogień wyczarowany przez Nefretete nie był w stanie ogrzać ich wszystkich. Wraz z zagłębianiem się w jaskinię Kamose zaczynał tęsknić za pustynią. Wolał pocić się z gorąca niż szczekać zębami z zimna.
Poruszali się ostrożnie, jednak przez cały czas Nefretete nalegała na szybki marsz. Książę wiele razy widział, jak rozglądała się uważnie wokół, jakby czegoś szukała. Domyślił się, że miało to związek z wspomnianymi przez Bebtiego oploffingami.
Kamose był ciekaw, co to za zwierzęta, jednak dotychczasowy pobyt w starożytnym Egipcie nauczył go jednego – nie warto widzieć wszystkiego na własne oczy. Skoro rebelianci obawiali się tych oploffingów, to pewnie nie było to nic przyjemnego. Mimo że nigdy nie słyszał tej nazwy, wolałby zobaczyć to coś na zdjęciu, obrazku czy głupim malunku na ścianie, a nie walczyć w ciemnościach.
Nagle zatrzymał się gwałtownie, przypominając sobie ostatnie chwile, jakie przeżył w dwudziestym pierwszym wieku. Wędrówkę korytarzami grobowca oraz rysunki, które zobaczył na ścianach. Szczególnie jeden, nie poświęcił mu wielkiej uwagi, ale teraz nie potrafił tego obrazu wyrzucić z głowy, a myśl o przyszłości stała się przerażająca.
Chciał uciec z jaskini, uciec z Egiptu. Jak najdalej, by nie poznać odpowiedzi na żadne pytania, by jeszcze bardziej nie zagłębić się w tę straszną historię. Panika powoli brała górę nad innymi emocjami. Już zrobił krok w tył, by się cofnąć, pobiec do szczeliny, nie zwracając uwagi na rebeliantów, ale wtedy odezwała się Nefretete i lęk o przyszłość zszedł na dalszy plan:
– Znaleźli nas.
Kamose początkowo nie zrozumiał, przecież byli sami. Dopiero po chwili zobaczył powoli wyłaniające się z mroku stworzenia. Serce stanęło mu w piersi, a oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie potrafił już zliczyć, po raz który pomyślał, że to nie mogło dziać się naprawdę. Dlaczego ja? Co ja takiego zrobiłem, że się tu znalazłem? Nigdy nie interesowało mnie przeżywanie wielkich, niebezpiecznych przygód, wolałem czytać o nich w książkach.
Zwierzę Seta było pierwszym określeniem, jakie przyszło Kamose do głowy. Oploffingi przypominały wychudzone, pozbawione sierści psy poruszające się na czterech cieniutkich łapach zakończonych trzema ostrymi pazurami. Rebeliantom sięgały zaledwie do kolan. Łeb stworzenia wyglądał identycznie jak ten przedstawiany na rysunkach boga ciemności i chaosu – zakrzywiony, długi ryj i duże trójkątne uszy. Miały także czerwone ogony, zakończone trójkątnym szpikulcem niczym u jakiegoś diabelstwa.
– Postaraj się trzymać z tyłu – szepnęła Esmilla do Kamose. – I pod żadnym pozorem nie zabijaj ich mieczem, bo to się źle skończy dla nas wszystkich.
Książę już chciał zaprotestować, twierdząc, że może walczyć, w końcu miał łuk, ale w tym samym momencie Pepi strzelił do jednego ze oploffingów, trafiając go prosto w głowę. Nagle wokół stwora pojawiła się jasna poświata, a chwilę później zwierzę wybuchło. Kamose patrzył na to z szeroko otwartymi oczami, wręcz nie dowierzając, że nie pozostały żadne szczątki – kawałki mięsa, kości czy skóry, które mogłyby świadczyć o tym, że przed chwilą coś stało przed nim.
Nefretete natychmiast roznieciła większy ogień, ciskając go w stronę oploffingów. Kilka z nich wybuchło, ale większość zdołała uciec przed płomieniami. Temperatura w jaskini podniosła się o kilka stopni, ale to nie przeszkadzało zwierzętom. Coraz więcej wychodziło z ciemnych kątów i posuwało się do przodu, by ich dopaść.
Pepi cały czas strzelał z łuku, ale po jakimś czasie zwierzęta nauczyły się bez problemu unikać strzał. Sześć ostatnich się zmarnowało, chybiając celu. Chłopak ze złością rzucił nieprzydatną broń na ziemię.
Esmilla trzymała się blisko Kamose, by obronić go, gdyby zaszła taka potrzeba. Jej moc kojarzyła się księciu ze zdolnościami telepatycznymi. Unosiła w powietrze oploffingi i ciskała nimi w ściany jaskini, jednak nie na tyle mocno, by doprowadzić do wybuchu. Czasem odpychała stworzenia, gdy za bardzo zbliżyły się do któregoś z walczących.
– Szkoda, że nie ma z nami Qeba – westchnął Pepi. – Otworzyłby ziemię i pogrzebał je wszystkie.
– A potem podłoga by wybuchała i pogrzebała nas w jaskini albo zablokowała przejście – warknęła Esmilla, nie potrafiąc powstrzymać się od kąśliwego komentarza.
Wszystko i tak może się zawalić bez Qeba, pomyślał Kamose. Liczba oplofifingów zwiększała się z każdą chwilą, z ciemności wyłaniały się kolejne stwory, jakby miejsce każdego zabitego musiało zostać zastąpione przez pięć następnych. Książę powoli przestawał wierzyć w zwycięstwo rebeliantów. A nawet gdyby im się udało, eksplozja setki zwierząt i tak doprowadziłaby do zawalenia im na głowy kamieni.
Płomienie stworzone przez Nefretete rozświetlały pieczarę, w której się znaleźli. Każdy wybuch oploffinga powodował pęknięcie podłoża lub ściany. Te unoszone przez Esmillę uderzały w sufit, który także się kruszył. Pył i mniejsze kamienie spadały na nich, zwiastując, że jeden zły ruch, a zginą.
Kamose miał wrażenie, że znalazł się w jakimś koszmarze. Ogień powoli się zmniejszał, Nefretete skupiała się głównie na tych oploffingach, które znajdowały się najbliżej. Dyszała ciężko, wytężając całą siłę woli, by nie paść. Zmęczenie jednak z każdą sekundą brało górę, kobieta nie mogła walczyć w nieskończoność. I prawdopodobnie nie wypoczęła należycie po oświetleniu zejścia, wcześniejsza podróż też dawała się we znaki.
Esmilla także musiała to zauważyć. Spojrzała na Nefretete, nie potrafiąc ukryć strachu. Natychmiast zmieniła taktykę, skupiając się na utworzeniu bariery, która oddzielała ich od oploffingów, zarazem nie zatrzymując płomieni. Powoli przesuwała niewidzialna ścianę, zmuszając stworzenia do zejścia z drogi.
– Musimy spróbować przejść, inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy – jęknęła z trudem.
– Będą nas ścigać do końca, nie utrzymasz bariery przez całą drogę – zaprotestował Pepi.
Kamose bardzo pragnął pomóc, ale nie wiedział jak przywołać własną moc. W walce z tangiem to wszystko stało się tak nagle, było czymś w rodzaju odruchu, nad którym ani trochę nie panował. Wtedy za wszelką cenę chciał ochronić Echnatona, lecz teraz mimo strachu nie potrafił stworzyć lodu ani ognia. Dlaczego?!, jęknął w duchu. Co tym razem było nie tak? Chciał ocalić Pepiego i Esmillę. Nie mógł pozwolić, by kobieta ochroniła ich za cenę własnego życia. A Nefretete to przyszła królowa Egiptu. Nie może zginąć tutaj, bo doprowadzi to do zmian w historii.
– Na pustyni było tak samo – szepnął, nie przejmując się, że inni mogliby usłyszeć. Z wściekłości zaciskał mocno pięści. Co różniło Echnatona i Nefretete, skoro pamięć o nich miała przetrwać tysiąclecia?
– Zamknijcie oczy – odezwał się nagle Pepi.
– Oszalałeś? – jęknęła Nefretete, z trudem łapiąc oddech. – Nie panujesz jeszcze całkiem nad swoim darem.
– A masz inny pomysł? Nie chcę tu zginąć. Dalej! – krzyknął.
Kamose był lekko zdezorientowany. Nie miał ochoty zamykać oczu, gdy otaczały go dziesiątki oploffingów. Z drugiej strony obcowanie z rebeliantami nauczyło go, że lepiej posłuchać, szczególnie że ich magia wymykała się z ram racjonalności. Mogło zdarzyć się wszystko, a mężczyzna nie chciał stracić wzroku, gdyby takie były konsekwencje nie posłuchania Pepiego.
Mocno zacisnął powieki. Po chwili przekonał się, że dobrze zrobił. Nie potrafił powiedzieć dokładnie, co się stało. Wiedział jedynie, że w pieczarze ktoś rozpalił przeraźliwie jasne światło. Widział je nawet, gdy miał zamknięte oczy. Obawiał się, że oślepnie, jeśli to wszystko zaraz się nie skończy. Dla bezpieczeństwa przycisnął do twarzy lewą dłoń.
Nagle poczuł, jak ktoś mocno chwycił jego prawą dłoń. Odwzajemnił uścisk, mając nadzieję, że to Esmilla, nie Nefretete gotowa w każdej chwili wbić mu sztylet w pierś.
I wtedy światło zgasło. Kamose niemal od razu otworzył oczy, ale w pieczarze było tak ciemno, że nic nie zobaczył, nie rozpoznał także osoby, która stała obok niego. Oślepłem, pomyślał od razu. Szybko jednak okazało się, że nie miał racji.
Nefretete przywołała nad dłonią niewielką kulę ognia. W nikłym świetle Kamose zorientował się, że oploffingi zniknęły. Wiedział, że nie zginęły, bo nic nie wybuchło, liczył jednak na to, że nie ukryły się w cieniu, by zaatakować ich, gdy ruszą w dalszą drogę.
Obok księcia stała Esmilla, to ona chwyciła go za rękę i do tej pory nie puściła. Z trudem łapała oddech, jakby dopiero przebiegła dystans kilku kilometrów. Kamose miał ochotę ją przytulić, ale w porę się powstrzymał. To nie był odpowiedni moment na okazywanie sobie publicznie jakichkolwiek czułości.
– Musimy stąd jak najszybciej odejść – zarządziła Nefretete. – Kamose, weź Pepiego.
Książę skarcił się w duchu, że dopiero teraz sobie o nim przypomniał. Rozejrzał się wkoło, stwierdzając, że Pepi leżał nieprzytomny na ziemi. Oczy miał szeroko otwarte, lecz pozbawione jakiegokolwiek blasku. W pierwszej chwili Kamose pomyślał, że chłopak oddał życie, by ich ocalić, ale w tym samym momencie jego pierś nieznacznie uniosła się do góry.
– Nie mamy całego dnia – syknęła wściekle Nefretete.
Kamose od razu oprzytomniał. Przerzucił bezwładne ciało Pepiego przez ramię i ruszył za kobietą, która oddalała się od niego tak szybko, jak pozwalało jej na to zmęczenie.
– Idziemy do wyjścia? – zapytał, gdy wyszli z pieczary.
Zwrócił się do Esmilli, idącej zaraz obok niego, ale wyjaśnień udzieliła Nefretete:
– Nie, to za daleko. Będziemy musieli zaryzykować chociażby jeden odpoczynek, ale dopiero, gdy oddalimy się od tamtej pieczary. Nie sądzę, by nas ponownie zaatakowały, ale wolę niepotrzebnie nie ryzykować. Chyba że w całym tunelu roi się od oploffingów, to nigdy im nie uciekniemy, prędzej czy później nas dopadną i zabiją.
Kamose wolałby nie usłyszeć ostatniego zdania. Jeszcze chwilę temu sądził, że cokolwiek się stało, odpędziło stwory na dobre, zapewniając im bezpieczeństwo. Kątem oka zerknął na Esmillę. Kobieta starała się dotrzymywać im kroku, jednak było po niej widać, że strasznie się zmęczyła. Powieki miała do połowy przymknięte, a usta mocno zaciśnięte. Na jej czole błyszczały krople potu, mimo że w jaskini ponownie zrobiło się zimno. Jej także z chęcią by pomógł, ale musiał liczyć siły na zamiary. Nie był siłaczem i nie dałby rady unieść dwóch osób. Gdyby spróbował, po kilkunastu krokach zapewne sam padłby na twarz.
Dalsza droga także została usiana pułapkami w postaci kamieni, na które trzeba było uważać i omijać je. Jednakże ten korytarz był znacznie węższy. Obok siebie z trudem mogły iść dwie osoby, w praktyce było to wręcz niemożliwe, gdy brało się pod uwagę leżące na ziemi odłamki skał. Także strop znajdował się dużo niżej. Wysoka osoba bez stawania na palcach dotknęłaby zwisających z niego stalaktytów.
Kamose pierwszy raz w życiu cieszył się ze swojego niskiego wzrostu. Gdyby mierzył tyle co Lucy, bałby się iść wyprostowanym, by o coś nie zahaczyć, nie zranić się i nie spowodować przy tym dodatkowych kłopotów. I wyróżniałbym się na tle Egipcjan, pomyślał, dopiero teraz orientując się, że tutaj nie ginął w tłumie, jego wzrost był przeciętny, porównywalny do innych mężczyzn.
Księciu wydawało się, że marsz nie miał końca. Po jakimś czasie ciężko mu się szło, niosąc Pepiego, ale nie narzekał, przynajmniej nie na głos. Pozostali walczyli z oploffingami, teraz on musiał przydać się w inny sposób. Korciło go, by zapytać, jak długo będą jeszcze szli, lecz się powstrzymał. Nefretete zapewne wiedziała, co robi. Co więcej, Esmilla także nie narzekała, dzielnie znosząc trud długiej wędrówki.
Gdy Nefretete w końcu zarządziła postój, Kamose westchnął z ulgi i natychmiast położył Pepiego na ziemi, by ulżyć nieco obolałemu barkowi. Esmilla osunęła się na podłogę przy ścianie, ciężko oddychając.
– Nie ma szans, nie dożyję starości. Maksymalnie dziesięć lat – jęknęła, po czym zamknęła oczy, opierając głowę o ścianę.
Kamose zszokowało to wyznanie. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Usiadł obok Esmilli, licząc, że chociaż w ten sposób doda jej otuchy. Kobieta oparła głowę o jego ramię, ale już się więcej nie odezwała.
W tym samym czasie Nefretete podeszła do Pepiego. Nachyliła się nad chłopcem, zasłaniając go i uniemożliwiając Kamose zobaczenie, co zrobiła. Książę uznał, że sprawdzała, w jakim był stanie, więc zapytał:
– Co z nim? I co się właściwie stało w tej pieczarze, dlaczego oploffingi zniknęły?
– Czy kiedyś nadejdzie dzień, w którym nie zadasz kliku pytań na raz? – zaśmiała się krótko Esmilla. – Powiedz mu, ja nie mam już siły – zwróciła się do Nefretete.
– Pepiemu nic nie będzie – niechętnie kontynuowała temat kobieta. – On się nadal uczy i nie powinien przesadzać z używaniem daru, bo potem jest osłabiony lub mdleje. W naprawdę krytycznych momentach można nawet umrzeć, ale to zdarza się bardzo rzadko. Na samym początku uczymy się kontrolowania mocy, by wyczuć ten moment, gdy zrobienie jeszcze jednego kroku skończy się śmiercią. Co do drugiego pytania, to oploffingi najbardziej boją się i nienawidzą światła. Nie zabija ich ono, chyba że bardzo długo przebywałyby na słońcu. Teraz się pochowały, mam nadzieję, że sądzą, iż w każdej chwili jesteśmy w stanie to powtórzyć i będą trzymać się od nas z daleka.
– Ale ogień też daje światło, a jego się nie bały – stwierdził po chwili Kamose, zastanawiając się, czy gdyby poświecił w oczy oploffinga latarką, to dałoby to ten sam efekt co światło słońca.
– To powiedz im, aby zaczęły się bać – fuknęła ze złością Nefretete. – Skąd mam to wiedzieć?
– Światło, które potrafi przywołać Pepi jest identyczne jak to, które daje słońce – odezwała się powoli Esmilla. – Potrafi nim manipulować, zwiększając lub zmniejszając jego natężenie. Jest to jeden z tych wyjątkowych darów, których nie ma nikt inny.
– Najpotężniejszy dar, jaki mają do dyspozycji rebelianci – podjęła temat Nefretete. – Jednak Pepi jest jeszcze za młody i w pełni nad nim nie panuje. Szkoda, bo mógłby z łatwością pozbawić pozycji Antefa.
– Dlaczego? – zainteresował się Kamose.
– Rusz czasem głową! – skarciła go Nefretete. – Posiada dar słońca, potęgę Amona-Re, największego bóstwa w Egipcie. Niektórzy mogliby go wziąć nawet za ucieleśnienie samego boga, który z jakichś powodów zszedł na ziemię. Przynajmniej dopóki by go nie poznali – dokończyła z przekąsem.
– A nie myśleliście o tym, by spróbować zamrozić oploffingi? – zapytał po chwili milczenia Kamose.
– Co zrobić? – zdziwiła się Nefretete, marszcząc brwi.
– Pokryć lodem. Zamrożoną wodą – wyjaśnił, gdy zorientował się, że kobieta go nie zrozumiała.
– Mówisz dziwne słowa, których nigdy nie słyszałam – rzekła, patrząc na księcia, jakby postradał zmysły.
– Tak zatrzymałem tanga. Zmroziłem mu nogi, by nie mógł się ruszyć i zaatakować Echnatona. Zresztą, nieważne – dodał, widząc, że ta rozmowa do niczego nie prowadziła. – Zapomnij o lodzie.
Kamose zaklął w duchu. Z chęcią ruszyłby w dalsza drogę, by zapomnieć o tej wpadce. Przez to wszystko, co działo się ostatnio w jego życiu, ostrożność odeszła na dalszy plan. Zrozumiał, że Nefretete to nic w porównaniu z tym, co dopiero miało nadejść. Przywódcy rebeliantów na pewno nie dadzą mu spokoju, skoro go szukali, okazał się widzącym i potrafił czytać pismo bogów. Najbliższa przyszłość zapowiada się w czarnych barwach, pomyślał.
~ * ~
Tak długie przerwy w publikacji są bardzo złe. Całkiem zapomniałam, w jakich okolicznościach miały wyjść na jaw wszystkie fakty związane z Ellesharem. I prawdę powiedziawszy, wątpię, bym miała sobie tę pierwszą wersję przypomnieć. Pozostaje nadzieja, że druga będzie równie dobra lub lepsza.

13 komentarzy:

  1. Po pierwsze, dziękuję za odzew pod moim blogiem i rzetelny komentarz :)
    Po drugie, cieszę się, że wróciłaś do blogowania. Wiadomo, że po tak długiej przerwie nie jest łatwo, ale mam nadzieję, że uda Ci się to wszystko pogodzić.
    Co do rozdziału - czytało mi się go bardzo przyjemnie. Byłam ciekawa, co też może się wydarzyć w tej jaskini. Te stworzenia Seta były świetne i klimatyczne, kojarzę je z jakichś ilustracji i pamiętam, że zawsze wzbudzały mnie dreszczyk niepokoju. Jak dobrze, że naszym bohaterom udało się je pokonać.
    Lubię trzeźwe, współczesne, że tak powiem, podejście Kamose'a do przeżywanych sytuacji. Fajnie, że nie robisz z niego na siłę bohatera, pokazujesz, że i on ma swoje lęki oraz słabości, że tak naprawdę wolałby o tym wszystkim czytać w książce. No i ten pomysł z lodem... Jak dla mnie to nie jest taka głupia koncepcja, no ale rozumiem, że dla Egipcjan zamrożenie to jakaś abstrakcja xD
    Pozdrawiam serdecznie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      W Kamose to nawet ja nigdy nie zobaczę takiego bohatera z prawdziwego zdarzenia. Ale w swoje pięć minut i tak będzie musiał zostać w ciągnięty z racji, że odgrywa główną rolę.
      Ponieważ Kamose ma światopogląd osoby z XXI wieku, to znajduje rozwiązania problemów, jakie Egipcjanom nigdy nie przyszłyby do głowy. Tylko niestety często nie ma możliwości, by je zrealizować.
      W niektórych sprawach winą obarczać mogę tylko siebie. Gdybym notowała wszystkie pomysły, a nie trzymała je jedynie w głowie, to w każdej chwili mogłabym do nich sięgnąć. Powiedziałabym, że mam nauczkę na przyszłość, ale pewnie nic nie zmienię, bo nie będzie mi się chciało.

      Usuń
  2. Myślę, że jeszcze wiele czeka ich w drodze do miejsca docelowego. I zaskoczył mnie dar Pepiego. Jest bardzo ciekawy. I dziwię się, dlaczego Kamose nie przywołał swojej mocy. Może chodziło o to, że kiedy ratował Echnatona był pewny, że nikt mu nie pomoże? Teraz miał chociaż Esmille, Nefrete i Pepiego. Cieszę się, że kontynuujesz tą historię, bo wątpię żebym znalazła jakąś podobną książkę albo opowiadanie. Twoje jest świetne i mam nadzieję, że je skończysz :) Czekam niecierpliwie na kontynuacje i pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Obie sytuacje jednak trochę się od siebie różniły. Dopiero, gdy Kamose w końcu zorientuje się, o co tak naprawdę chodzi w używaniu daru, zrozumie swój błąd. Chociaż to, że wtedy był pozostawiony sam sobie, a tu miał wokół siebie wyszkolonych rebeliantów też mocno wpłynął na całą sytuację.

      Usuń
  3. Super rozdział, tęskniłam za losami Kamose i jestem pod wrażeniem dalszego opowiadania. :)
    Kamose nie uruchimił mocy, ale mam nadzieję, że niedługo i tak to zrobi, choć dobrze, że nie był wtedy sam.
    Bardzo ciekawie opisałaś te stworzenia, naprawdę bardzooo mi się podobało, walka też ciekawa!

    WENY kochana <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Czas, jaki Kamose będzie potrzebował, by wyzwolić swoją moc to trochę sporna kwestia. Nastąpi to za kilka rozdziałów, ale dla niego minie więcej czasu.

      Usuń
  4. Oploffingi jednak okazały się tak samo wredne jak ten tang. Niby są mniejsze od tamtego, ale rozmnażają się jak króliki. Nazwałabym to Hydrowską pracą :)
    Na całe szczęście Pepi odgonił potwory. Dar posiadania słońca to rzeczywiście mocny dar. Jeśli ją w pełni opanuje, faktycznie może zawładnąć - oby jednak sodówka do głowy mu nie na biła, bo trudno będzie przewidzieć zachowanie mężczyzny.
    Ciekawa jestem już ciągu dalszego.
    Pytanko: Co z blogiem "Utracony tron"?

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Też mi to określenie przyszło do głowy, gdy sprawdzałam rozdział przed publikacją.
      Pepi to dobry chłopak i nie ma takich ambicji, by rządzić całym krajem, jednak to rebelianci z chęcią wykorzystają jego umiejętności na własna korzyść.
      No ale jak dokładnie potoczą się jego losy, okaże się z czasem.
      Na Utraconym tronie chwilowo nic się nie pojawi. W pierwszej kolejności chciałabym skupić się na zakończeniu tej historii, bo nie mam tyle czasu, by pisać jednocześnie dwa opowiadania.

      Usuń
  5. Wybacz, jeśli mój komentarz będzie nieskładny, ale ostatnio rzadko czytam jakiekolwiek blogi, a jeszcze rzadziej komentuję. Chyba się trochę wypaliłam. A i ciebie bardzo długo nie było. Czyżbyś miała podobny kryzys twórczy?
    Niemniej jednak, lubiłam twoje opowiadania, byłam ciekawa, co dalej, więc to mimo mojego lenistwa i braku zapału skłoniło mnie, żeby przeczytać i skomentować. Choć przez tak długą przerwę troszkę zapomniałam, co było wcześniej, ale i tak czytało mi się dobrze, obydwa odcinki łyknęłam naraz. Bardzo zaciekawił mnie ten opis wędrówki bohaterów przez pustynię, a później jaskinię, i walka z tymi stworami. Ciekawi mnie też bardzo wątek tych dodatkowych zdolności bohaterów. I ogólnie zastanawiam się, co będzie dalej. Tutaj całkiem sporo się działo. Czekam więc na kolejny i sorki, że tak krótko. Chciałam chociaż dać znać, że nadal czytam i jestem zainteresowana opowiadaniem :).
    ps. U mnie też było parę nowości ;P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Wątek magicznych zdolności bohaterów za kilka rozdziałów zostanie, powiedzmy że rozwiązany. Jednak kilka spraw pozostanie pod znakiem zapytania.
      U mnie trochę to rzeczywiście wypalenie, ale także straszny brak czasu. Wolałam skupić się na istotniejszych sprawach i blogowanie musiało odejść na dalszy plan.

      Usuń
  6. No widzę, że tutaj trochę się zadziało. Podróż przez pustynię nie może być w końcu nudna, zwłaszcza w starożytności ;) Zastanawia mnie skąd Ty bierzesz pomysły na te wszystkie stwory. W każdym razie z żadnym z nich wolałabym się nie spotkać.
    Szkoda, że Kamose nie użył swojego daru, ale jeszcze go nie opanował także nie dziwię się temu za bardzo. Wszyscy są na razie cali i zdrowi, no prawie wszyscy, ale Nefretete zapewniła, że Pepi z tego wyjdzie, więc jakoś się nie martwię. Ciekawe tylko co jeszcze ich spotka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no i świetny szablon, taki... pustynny ;)

      Usuń
    2. Dziękuję :)
      Pomysły jakoś zawsze same mi przychodzą do głowy, jednak w tym wypadku sprawę miałam trochę ułatwioną ;)
      A biorąc pod uwagę czas w opowiadaniu, to Kamose tak szybko nie zacznie korzystać ze swojego daru.

      Usuń

Obserwatorzy