Lepiej zaliczać się do niektórych,
niż do wszystkich.
Andrzej Sapkowski – Krew elfów
Wędrówka przez
jaskinię nie była niczym przyjemnym. Początkowo Kamose wyobrażał ją sobie jak
wycieczkę z przewodnikiem, tyle że bez przewodnika opowiadającego historię tego
miejsca i wychwalającego bardziej interesujące stalaktyty czy stalagmity.
Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Nefretete przywołała kulę ognia,
jednak dawała ona niewiele światła, więc praktycznie poruszali się w półmroku,
musząc ostrożnie stawiać każdy krok.
Nawet grunt stanowił jedną
wielką pułapkę. Raz korytarz się wznosił, by następnie gwałtownie opaść. Do
tego w wielu miejscach leżały mniejsze i większe kamienie, które oderwały się
od stropu. To budziło największy lęk w Kamose. Nie chciał skończyć pogrzebany
żywcem w jaskini pod pustynią, gdzie nikt nie odnalazłby nawet jego ciała.
Do tego wszystkiego
dochodziła jeszcze niska temperatura. Znajdowali się pod ziemią, gdzie nie
docierało ciepło z zewnątrz, a ogień wyczarowany przez Nefretete nie był w
stanie ogrzać ich wszystkich. Wraz z zagłębianiem się w jaskinię Kamose
zaczynał tęsknić za pustynią. Wolał pocić się z gorąca niż szczekać zębami z
zimna.
Poruszali się ostrożnie,
jednak przez cały czas Nefretete nalegała na szybki marsz. Książę wiele razy
widział, jak rozglądała się uważnie wokół, jakby czegoś szukała. Domyślił się,
że miało to związek z wspomnianymi przez Bebtiego oploffingami.
Kamose był ciekaw, co to
za zwierzęta, jednak dotychczasowy pobyt w starożytnym Egipcie nauczył go
jednego – nie warto widzieć wszystkiego na własne oczy. Skoro rebelianci
obawiali się tych oploffingów, to pewnie nie było to nic przyjemnego. Mimo że
nigdy nie słyszał tej nazwy, wolałby zobaczyć to coś na zdjęciu, obrazku czy
głupim malunku na ścianie, a nie walczyć w ciemnościach.
Nagle zatrzymał się
gwałtownie, przypominając sobie ostatnie chwile, jakie przeżył w dwudziestym
pierwszym wieku. Wędrówkę korytarzami grobowca oraz rysunki, które zobaczył na
ścianach. Szczególnie jeden, nie poświęcił mu wielkiej uwagi, ale teraz nie potrafił
tego obrazu wyrzucić z głowy, a myśl o przyszłości stała się przerażająca.
Chciał uciec z jaskini,
uciec z Egiptu. Jak najdalej, by nie poznać odpowiedzi na żadne pytania, by
jeszcze bardziej nie zagłębić się w tę straszną historię. Panika powoli brała
górę nad innymi emocjami. Już zrobił krok w tył, by się cofnąć, pobiec do
szczeliny, nie zwracając uwagi na rebeliantów, ale wtedy odezwała się Nefretete
i lęk o przyszłość zszedł na dalszy plan:
– Znaleźli nas.
Kamose początkowo nie
zrozumiał, przecież byli sami. Dopiero po chwili zobaczył powoli wyłaniające
się z mroku stworzenia. Serce stanęło mu w piersi, a oczy rozszerzyły się ze
zdziwienia. Nie potrafił już zliczyć, po raz który pomyślał, że to nie mogło
dziać się naprawdę. Dlaczego ja? Co ja
takiego zrobiłem, że się tu znalazłem? Nigdy nie interesowało mnie przeżywanie
wielkich, niebezpiecznych przygód, wolałem czytać o nich w książkach.
Zwierzę Seta było
pierwszym określeniem, jakie przyszło Kamose do głowy. Oploffingi przypominały
wychudzone, pozbawione sierści psy poruszające się na czterech cieniutkich
łapach zakończonych trzema ostrymi pazurami. Rebeliantom sięgały zaledwie do
kolan. Łeb stworzenia wyglądał identycznie jak ten przedstawiany na rysunkach
boga ciemności i chaosu – zakrzywiony, długi ryj i duże trójkątne uszy. Miały
także czerwone ogony, zakończone trójkątnym szpikulcem niczym u jakiegoś
diabelstwa.
– Postaraj się trzymać z
tyłu – szepnęła Esmilla do Kamose. – I pod żadnym pozorem nie zabijaj ich
mieczem, bo to się źle skończy dla nas wszystkich.
Książę już chciał
zaprotestować, twierdząc, że może walczyć, w końcu miał łuk, ale w tym samym
momencie Pepi strzelił do jednego ze oploffingów, trafiając go prosto w głowę.
Nagle wokół stwora pojawiła się jasna poświata, a chwilę później zwierzę
wybuchło. Kamose patrzył na to z szeroko otwartymi oczami, wręcz nie
dowierzając, że nie pozostały żadne szczątki – kawałki mięsa, kości czy skóry,
które mogłyby świadczyć o tym, że przed chwilą coś stało przed nim.
Nefretete natychmiast
roznieciła większy ogień, ciskając go w stronę oploffingów. Kilka z nich
wybuchło, ale większość zdołała uciec przed płomieniami. Temperatura w jaskini
podniosła się o kilka stopni, ale to nie przeszkadzało zwierzętom. Coraz więcej
wychodziło z ciemnych kątów i posuwało się do przodu, by ich dopaść.
Pepi cały czas strzelał z
łuku, ale po jakimś czasie zwierzęta nauczyły się bez problemu unikać strzał.
Sześć ostatnich się zmarnowało, chybiając celu. Chłopak ze złością rzucił
nieprzydatną broń na ziemię.
Esmilla trzymała się
blisko Kamose, by obronić go, gdyby zaszła taka potrzeba. Jej moc kojarzyła się
księciu ze zdolnościami telepatycznymi. Unosiła w powietrze oploffingi i
ciskała nimi w ściany jaskini, jednak nie na tyle mocno, by doprowadzić do
wybuchu. Czasem odpychała stworzenia, gdy za bardzo zbliżyły się do któregoś z
walczących.
– Szkoda, że nie ma z nami
Qeba – westchnął Pepi. – Otworzyłby ziemię i pogrzebał je wszystkie.
– A potem podłoga by
wybuchała i pogrzebała nas w jaskini albo zablokowała przejście – warknęła
Esmilla, nie potrafiąc powstrzymać się od kąśliwego komentarza.
Wszystko i tak może się zawalić bez Qeba, pomyślał Kamose. Liczba oplofifingów zwiększała się z
każdą chwilą, z ciemności wyłaniały się kolejne stwory, jakby miejsce każdego
zabitego musiało zostać zastąpione przez pięć następnych. Książę powoli
przestawał wierzyć w zwycięstwo rebeliantów. A nawet gdyby im się udało,
eksplozja setki zwierząt i tak doprowadziłaby do zawalenia im na głowy kamieni.
Płomienie stworzone przez
Nefretete rozświetlały pieczarę, w której się znaleźli. Każdy wybuch oploffinga
powodował pęknięcie podłoża lub ściany. Te unoszone przez Esmillę uderzały w
sufit, który także się kruszył. Pył i mniejsze kamienie spadały na nich,
zwiastując, że jeden zły ruch, a zginą.
Kamose miał wrażenie, że
znalazł się w jakimś koszmarze. Ogień powoli się zmniejszał, Nefretete skupiała
się głównie na tych oploffingach, które znajdowały się najbliżej. Dyszała
ciężko, wytężając całą siłę woli, by nie paść. Zmęczenie jednak z każdą sekundą
brało górę, kobieta nie mogła walczyć w nieskończoność. I prawdopodobnie nie
wypoczęła należycie po oświetleniu zejścia, wcześniejsza podróż też dawała się
we znaki.
Esmilla także musiała to
zauważyć. Spojrzała na Nefretete, nie potrafiąc ukryć strachu. Natychmiast
zmieniła taktykę, skupiając się na utworzeniu bariery, która oddzielała ich od
oploffingów, zarazem nie zatrzymując płomieni. Powoli przesuwała niewidzialna
ścianę, zmuszając stworzenia do zejścia z drogi.
– Musimy spróbować
przejść, inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy – jęknęła z trudem.
– Będą nas ścigać do
końca, nie utrzymasz bariery przez całą drogę – zaprotestował Pepi.
Kamose bardzo pragnął
pomóc, ale nie wiedział jak przywołać własną moc. W walce z tangiem to wszystko
stało się tak nagle, było czymś w rodzaju odruchu, nad którym ani trochę nie
panował. Wtedy za wszelką cenę chciał ochronić Echnatona, lecz teraz mimo
strachu nie potrafił stworzyć lodu ani ognia. Dlaczego?!, jęknął w duchu. Co
tym razem było nie tak? Chciał ocalić Pepiego i Esmillę. Nie mógł pozwolić,
by kobieta ochroniła ich za cenę własnego życia. A Nefretete to przyszła królowa
Egiptu. Nie może zginąć tutaj, bo doprowadzi to do zmian w historii.
– Na pustyni było tak samo
– szepnął, nie przejmując się, że inni mogliby usłyszeć. Z wściekłości zaciskał
mocno pięści. Co różniło Echnatona i Nefretete, skoro pamięć o nich miała przetrwać
tysiąclecia?
– Zamknijcie oczy –
odezwał się nagle Pepi.
– Oszalałeś? – jęknęła
Nefretete, z trudem łapiąc oddech. – Nie panujesz jeszcze całkiem nad swoim
darem.
– A masz inny pomysł? Nie
chcę tu zginąć. Dalej! – krzyknął.
Kamose był lekko zdezorientowany.
Nie miał ochoty zamykać oczu, gdy otaczały go dziesiątki oploffingów. Z drugiej
strony obcowanie z rebeliantami nauczyło go, że lepiej posłuchać, szczególnie
że ich magia wymykała się z ram racjonalności. Mogło zdarzyć się wszystko, a
mężczyzna nie chciał stracić wzroku, gdyby takie były konsekwencje nie
posłuchania Pepiego.
Mocno zacisnął powieki. Po
chwili przekonał się, że dobrze zrobił. Nie potrafił powiedzieć dokładnie, co
się stało. Wiedział jedynie, że w pieczarze ktoś rozpalił przeraźliwie jasne
światło. Widział je nawet, gdy miał zamknięte oczy. Obawiał się, że oślepnie,
jeśli to wszystko zaraz się nie skończy. Dla bezpieczeństwa przycisnął do
twarzy lewą dłoń.
Nagle poczuł, jak ktoś
mocno chwycił jego prawą dłoń. Odwzajemnił uścisk, mając nadzieję, że to
Esmilla, nie Nefretete gotowa w każdej chwili wbić mu sztylet w pierś.
I wtedy światło zgasło.
Kamose niemal od razu otworzył oczy, ale w pieczarze było tak ciemno, że nic
nie zobaczył, nie rozpoznał także osoby, która stała obok niego. Oślepłem, pomyślał od razu. Szybko
jednak okazało się, że nie miał racji.
Nefretete przywołała nad
dłonią niewielką kulę ognia. W nikłym świetle Kamose zorientował się, że
oploffingi zniknęły. Wiedział, że nie zginęły, bo nic nie wybuchło, liczył
jednak na to, że nie ukryły się w cieniu, by zaatakować ich, gdy ruszą w dalszą
drogę.
Obok księcia stała
Esmilla, to ona chwyciła go za rękę i do tej pory nie puściła. Z trudem łapała
oddech, jakby dopiero przebiegła dystans kilku kilometrów. Kamose miał ochotę
ją przytulić, ale w porę się powstrzymał. To nie był odpowiedni moment na
okazywanie sobie publicznie jakichkolwiek czułości.
– Musimy stąd jak
najszybciej odejść – zarządziła Nefretete. – Kamose, weź Pepiego.
Książę skarcił się w
duchu, że dopiero teraz sobie o nim przypomniał. Rozejrzał się wkoło,
stwierdzając, że Pepi leżał nieprzytomny na ziemi. Oczy miał szeroko otwarte,
lecz pozbawione jakiegokolwiek blasku. W pierwszej chwili Kamose pomyślał, że
chłopak oddał życie, by ich ocalić, ale w tym samym momencie jego pierś
nieznacznie uniosła się do góry.
– Nie mamy całego dnia –
syknęła wściekle Nefretete.
Kamose od razu
oprzytomniał. Przerzucił bezwładne ciało Pepiego przez ramię i ruszył za
kobietą, która oddalała się od niego tak szybko, jak pozwalało jej na to
zmęczenie.
– Idziemy do wyjścia? –
zapytał, gdy wyszli z pieczary.
Zwrócił się do Esmilli,
idącej zaraz obok niego, ale wyjaśnień udzieliła Nefretete:
– Nie, to za daleko. Będziemy
musieli zaryzykować chociażby jeden odpoczynek, ale dopiero, gdy oddalimy się
od tamtej pieczary. Nie sądzę, by nas ponownie zaatakowały, ale wolę
niepotrzebnie nie ryzykować. Chyba że w całym tunelu roi się od oploffingów, to
nigdy im nie uciekniemy, prędzej czy później nas dopadną i zabiją.
Kamose wolałby nie
usłyszeć ostatniego zdania. Jeszcze chwilę temu sądził, że cokolwiek się stało,
odpędziło stwory na dobre, zapewniając im bezpieczeństwo. Kątem oka zerknął na
Esmillę. Kobieta starała się dotrzymywać im kroku, jednak było po niej widać,
że strasznie się zmęczyła. Powieki miała do połowy przymknięte, a usta mocno
zaciśnięte. Na jej czole błyszczały krople potu, mimo że w jaskini ponownie
zrobiło się zimno. Jej także z chęcią by pomógł, ale musiał liczyć siły na
zamiary. Nie był siłaczem i nie dałby rady unieść dwóch osób. Gdyby spróbował,
po kilkunastu krokach zapewne sam padłby na twarz.
Dalsza droga także została
usiana pułapkami w postaci kamieni, na które trzeba było uważać i omijać je.
Jednakże ten korytarz był znacznie węższy. Obok siebie z trudem mogły iść dwie
osoby, w praktyce było to wręcz niemożliwe, gdy brało się pod uwagę leżące na
ziemi odłamki skał. Także strop znajdował się dużo niżej. Wysoka osoba bez
stawania na palcach dotknęłaby zwisających z niego stalaktytów.
Kamose pierwszy raz w
życiu cieszył się ze swojego niskiego wzrostu. Gdyby mierzył tyle co Lucy,
bałby się iść wyprostowanym, by o coś nie zahaczyć, nie zranić się i nie
spowodować przy tym dodatkowych kłopotów. I
wyróżniałbym się na tle Egipcjan, pomyślał, dopiero teraz orientując się,
że tutaj nie ginął w tłumie, jego wzrost był przeciętny, porównywalny do innych
mężczyzn.
Księciu wydawało się, że
marsz nie miał końca. Po jakimś czasie ciężko mu się szło, niosąc Pepiego, ale
nie narzekał, przynajmniej nie na głos. Pozostali walczyli z oploffingami,
teraz on musiał przydać się w inny sposób. Korciło go, by zapytać, jak długo
będą jeszcze szli, lecz się powstrzymał. Nefretete zapewne wiedziała, co robi.
Co więcej, Esmilla także nie narzekała, dzielnie znosząc trud długiej wędrówki.
Gdy Nefretete w końcu
zarządziła postój, Kamose westchnął z ulgi i natychmiast położył Pepiego na
ziemi, by ulżyć nieco obolałemu barkowi. Esmilla osunęła się na podłogę przy
ścianie, ciężko oddychając.
– Nie ma szans, nie dożyję
starości. Maksymalnie dziesięć lat – jęknęła, po czym zamknęła oczy, opierając
głowę o ścianę.
Kamose zszokowało to
wyznanie. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
Usiadł obok Esmilli, licząc, że chociaż w ten sposób doda jej otuchy. Kobieta
oparła głowę o jego ramię, ale już się więcej nie odezwała.
W tym samym czasie
Nefretete podeszła do Pepiego. Nachyliła się nad chłopcem, zasłaniając go i
uniemożliwiając Kamose zobaczenie, co zrobiła. Książę uznał, że sprawdzała, w
jakim był stanie, więc zapytał:
– Co z nim? I co się
właściwie stało w tej pieczarze, dlaczego oploffingi zniknęły?
– Czy kiedyś nadejdzie
dzień, w którym nie zadasz kliku pytań na raz? – zaśmiała się krótko Esmilla. –
Powiedz mu, ja nie mam już siły – zwróciła się do Nefretete.
– Pepiemu nic nie będzie –
niechętnie kontynuowała temat kobieta. – On się nadal uczy i nie powinien
przesadzać z używaniem daru, bo potem jest osłabiony lub mdleje. W naprawdę
krytycznych momentach można nawet umrzeć, ale to zdarza się bardzo rzadko. Na
samym początku uczymy się kontrolowania mocy, by wyczuć ten moment, gdy
zrobienie jeszcze jednego kroku skończy się śmiercią. Co do drugiego pytania,
to oploffingi najbardziej boją się i nienawidzą światła. Nie zabija ich ono,
chyba że bardzo długo przebywałyby na słońcu. Teraz się pochowały, mam
nadzieję, że sądzą, iż w każdej chwili jesteśmy w stanie to powtórzyć i będą
trzymać się od nas z daleka.
– Ale ogień też daje
światło, a jego się nie bały – stwierdził po chwili Kamose, zastanawiając się,
czy gdyby poświecił w oczy oploffinga latarką, to dałoby to ten sam efekt co
światło słońca.
– To powiedz im, aby
zaczęły się bać – fuknęła ze złością Nefretete. – Skąd mam to wiedzieć?
– Światło, które potrafi
przywołać Pepi jest identyczne jak to, które daje słońce – odezwała się powoli
Esmilla. – Potrafi nim manipulować, zwiększając lub zmniejszając jego
natężenie. Jest to jeden z tych wyjątkowych darów, których nie ma nikt inny.
– Najpotężniejszy dar,
jaki mają do dyspozycji rebelianci – podjęła temat Nefretete. – Jednak Pepi
jest jeszcze za młody i w pełni nad nim nie panuje. Szkoda, bo mógłby z
łatwością pozbawić pozycji Antefa.
– Dlaczego? –
zainteresował się Kamose.
– Rusz czasem głową! –
skarciła go Nefretete. – Posiada dar słońca, potęgę Amona-Re, największego
bóstwa w Egipcie. Niektórzy mogliby go wziąć nawet za ucieleśnienie samego
boga, który z jakichś powodów zszedł na ziemię. Przynajmniej dopóki by go nie
poznali – dokończyła z przekąsem.
– A nie myśleliście o tym,
by spróbować zamrozić oploffingi? – zapytał po chwili milczenia Kamose.
– Co zrobić? – zdziwiła
się Nefretete, marszcząc brwi.
– Pokryć lodem. Zamrożoną
wodą – wyjaśnił, gdy zorientował się, że kobieta go nie zrozumiała.
– Mówisz dziwne słowa,
których nigdy nie słyszałam – rzekła, patrząc na księcia, jakby postradał
zmysły.
– Tak zatrzymałem tanga.
Zmroziłem mu nogi, by nie mógł się ruszyć i zaatakować Echnatona. Zresztą,
nieważne – dodał, widząc, że ta rozmowa do niczego nie prowadziła. – Zapomnij o
lodzie.
Kamose zaklął w duchu. Z
chęcią ruszyłby w dalsza drogę, by zapomnieć o tej wpadce. Przez to wszystko,
co działo się ostatnio w jego życiu, ostrożność odeszła na dalszy plan.
Zrozumiał, że Nefretete to nic w porównaniu z tym, co dopiero miało nadejść.
Przywódcy rebeliantów na pewno nie dadzą mu spokoju, skoro go szukali, okazał
się widzącym i potrafił czytać pismo bogów. Najbliższa
przyszłość zapowiada się w czarnych barwach, pomyślał.
~ * ~
Tak długie przerwy w
publikacji są bardzo złe. Całkiem zapomniałam, w jakich okolicznościach miały
wyjść na jaw wszystkie fakty związane z Ellesharem. I prawdę powiedziawszy,
wątpię, bym miała sobie tę pierwszą wersję przypomnieć. Pozostaje nadzieja, że
druga będzie równie dobra lub lepsza.
Po pierwsze, dziękuję za odzew pod moim blogiem i rzetelny komentarz :)
OdpowiedzUsuńPo drugie, cieszę się, że wróciłaś do blogowania. Wiadomo, że po tak długiej przerwie nie jest łatwo, ale mam nadzieję, że uda Ci się to wszystko pogodzić.
Co do rozdziału - czytało mi się go bardzo przyjemnie. Byłam ciekawa, co też może się wydarzyć w tej jaskini. Te stworzenia Seta były świetne i klimatyczne, kojarzę je z jakichś ilustracji i pamiętam, że zawsze wzbudzały mnie dreszczyk niepokoju. Jak dobrze, że naszym bohaterom udało się je pokonać.
Lubię trzeźwe, współczesne, że tak powiem, podejście Kamose'a do przeżywanych sytuacji. Fajnie, że nie robisz z niego na siłę bohatera, pokazujesz, że i on ma swoje lęki oraz słabości, że tak naprawdę wolałby o tym wszystkim czytać w książce. No i ten pomysł z lodem... Jak dla mnie to nie jest taka głupia koncepcja, no ale rozumiem, że dla Egipcjan zamrożenie to jakaś abstrakcja xD
Pozdrawiam serdecznie ^^
Dziękuję :)
UsuńW Kamose to nawet ja nigdy nie zobaczę takiego bohatera z prawdziwego zdarzenia. Ale w swoje pięć minut i tak będzie musiał zostać w ciągnięty z racji, że odgrywa główną rolę.
Ponieważ Kamose ma światopogląd osoby z XXI wieku, to znajduje rozwiązania problemów, jakie Egipcjanom nigdy nie przyszłyby do głowy. Tylko niestety często nie ma możliwości, by je zrealizować.
W niektórych sprawach winą obarczać mogę tylko siebie. Gdybym notowała wszystkie pomysły, a nie trzymała je jedynie w głowie, to w każdej chwili mogłabym do nich sięgnąć. Powiedziałabym, że mam nauczkę na przyszłość, ale pewnie nic nie zmienię, bo nie będzie mi się chciało.
Myślę, że jeszcze wiele czeka ich w drodze do miejsca docelowego. I zaskoczył mnie dar Pepiego. Jest bardzo ciekawy. I dziwię się, dlaczego Kamose nie przywołał swojej mocy. Może chodziło o to, że kiedy ratował Echnatona był pewny, że nikt mu nie pomoże? Teraz miał chociaż Esmille, Nefrete i Pepiego. Cieszę się, że kontynuujesz tą historię, bo wątpię żebym znalazła jakąś podobną książkę albo opowiadanie. Twoje jest świetne i mam nadzieję, że je skończysz :) Czekam niecierpliwie na kontynuacje i pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńObie sytuacje jednak trochę się od siebie różniły. Dopiero, gdy Kamose w końcu zorientuje się, o co tak naprawdę chodzi w używaniu daru, zrozumie swój błąd. Chociaż to, że wtedy był pozostawiony sam sobie, a tu miał wokół siebie wyszkolonych rebeliantów też mocno wpłynął na całą sytuację.
Super rozdział, tęskniłam za losami Kamose i jestem pod wrażeniem dalszego opowiadania. :)
OdpowiedzUsuńKamose nie uruchimił mocy, ale mam nadzieję, że niedługo i tak to zrobi, choć dobrze, że nie był wtedy sam.
Bardzo ciekawie opisałaś te stworzenia, naprawdę bardzooo mi się podobało, walka też ciekawa!
WENY kochana <3
Dziękuję :)
UsuńCzas, jaki Kamose będzie potrzebował, by wyzwolić swoją moc to trochę sporna kwestia. Nastąpi to za kilka rozdziałów, ale dla niego minie więcej czasu.
Oploffingi jednak okazały się tak samo wredne jak ten tang. Niby są mniejsze od tamtego, ale rozmnażają się jak króliki. Nazwałabym to Hydrowską pracą :)
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście Pepi odgonił potwory. Dar posiadania słońca to rzeczywiście mocny dar. Jeśli ją w pełni opanuje, faktycznie może zawładnąć - oby jednak sodówka do głowy mu nie na biła, bo trudno będzie przewidzieć zachowanie mężczyzny.
Ciekawa jestem już ciągu dalszego.
Pytanko: Co z blogiem "Utracony tron"?
Pozdrawiam :*
Dziękuję :)
UsuńTeż mi to określenie przyszło do głowy, gdy sprawdzałam rozdział przed publikacją.
Pepi to dobry chłopak i nie ma takich ambicji, by rządzić całym krajem, jednak to rebelianci z chęcią wykorzystają jego umiejętności na własna korzyść.
No ale jak dokładnie potoczą się jego losy, okaże się z czasem.
Na Utraconym tronie chwilowo nic się nie pojawi. W pierwszej kolejności chciałabym skupić się na zakończeniu tej historii, bo nie mam tyle czasu, by pisać jednocześnie dwa opowiadania.
Wybacz, jeśli mój komentarz będzie nieskładny, ale ostatnio rzadko czytam jakiekolwiek blogi, a jeszcze rzadziej komentuję. Chyba się trochę wypaliłam. A i ciebie bardzo długo nie było. Czyżbyś miała podobny kryzys twórczy?
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak, lubiłam twoje opowiadania, byłam ciekawa, co dalej, więc to mimo mojego lenistwa i braku zapału skłoniło mnie, żeby przeczytać i skomentować. Choć przez tak długą przerwę troszkę zapomniałam, co było wcześniej, ale i tak czytało mi się dobrze, obydwa odcinki łyknęłam naraz. Bardzo zaciekawił mnie ten opis wędrówki bohaterów przez pustynię, a później jaskinię, i walka z tymi stworami. Ciekawi mnie też bardzo wątek tych dodatkowych zdolności bohaterów. I ogólnie zastanawiam się, co będzie dalej. Tutaj całkiem sporo się działo. Czekam więc na kolejny i sorki, że tak krótko. Chciałam chociaż dać znać, że nadal czytam i jestem zainteresowana opowiadaniem :).
ps. U mnie też było parę nowości ;P.
Dziękuję :)
UsuńWątek magicznych zdolności bohaterów za kilka rozdziałów zostanie, powiedzmy że rozwiązany. Jednak kilka spraw pozostanie pod znakiem zapytania.
U mnie trochę to rzeczywiście wypalenie, ale także straszny brak czasu. Wolałam skupić się na istotniejszych sprawach i blogowanie musiało odejść na dalszy plan.
No widzę, że tutaj trochę się zadziało. Podróż przez pustynię nie może być w końcu nudna, zwłaszcza w starożytności ;) Zastanawia mnie skąd Ty bierzesz pomysły na te wszystkie stwory. W każdym razie z żadnym z nich wolałabym się nie spotkać.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Kamose nie użył swojego daru, ale jeszcze go nie opanował także nie dziwię się temu za bardzo. Wszyscy są na razie cali i zdrowi, no prawie wszyscy, ale Nefretete zapewniła, że Pepi z tego wyjdzie, więc jakoś się nie martwię. Ciekawe tylko co jeszcze ich spotka.
A no i świetny szablon, taki... pustynny ;)
UsuńDziękuję :)
UsuńPomysły jakoś zawsze same mi przychodzą do głowy, jednak w tym wypadku sprawę miałam trochę ułatwioną ;)
A biorąc pod uwagę czas w opowiadaniu, to Kamose tak szybko nie zacznie korzystać ze swojego daru.