Wizja to nie wszystko; trzeba ją
połączyć z działaniem. Nie wystarczy wpatrywać się w schody; musimy wspinać się
po schodach.
Vaclav Havel
Po rozmowie z
Esmillą Kamose nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Ciągle rozmyślał nad tym, co
powiedziała mu niewolnica, nie mogąc podjąć ostatecznej decyzji. Wiedział
jedno, za nic w świecie nie chciał dołączyć do Antefa i narazić się na śmierć,
o ile w tej kwestii kobieta nie kłamała. Z trudem przyznawał to nawet przed
samym sobą, ale bał się wesprzeć rebeliantów, gdyż to oznaczało, że musiałby
porzucić bezpieczny pałac i rodzinę. Wątpił, by to zrozumieli, szczególnie że
dla faraona przeciwnicy najwyższego kapłana byli zwyczajnymi kryminalistami.
Tylko czy zostanie nie oznaczałoby tym samym poparcia Antefa?
Najwięcej czasu Kamose
spędzał samotnie w swoim pokoju lub wałęsając się bez celu po pałacowych
ogrodach. Unikał przy tym towarzystwa barci i sióstr, nie chciał tłumaczyć im
swojego zachowania, które w obecnej chwili odbiegało od normy. Wszyscy radowali
się z powodu zabitego tanga oraz zbliżającego wielkimi krokami ślubu, tylko on
był przygnębiony.
Żałował, że Esmilla już
więcej go nie odwiedziła. Gdy spacerował po pałacowych korytarzach, w duchu
liczył na to, że spotka niewolnicę, lecz tak się nie stało. Z chęcią ponownie
by z nią porozmawiał, dowiedział się więcej o rebeliantach, bo być może to
ułatwiłoby mu ostateczne podjęcie decyzji. Co więcej, tylko ona potrafiła
wytłumaczyć, co się z nim działo.
Kilkanaście dni po
nieszczęśliwym polowaniu postanowił, że w końcu porozmawia z Echnatonem. Brat
zasługiwał na wyjaśnienia i Kamose dziwił się, że wcześniej sam do niego nie
przyszedł. Dodatkowo chciał dowiedzieć się, czy ich wyjazd do Amurru nadal był
aktualny.
Echnatona znalazł
siedzącego w cieniu drzew rosnących w ogrodzie. Był sam, jeśli nie liczyć
fikającej tu i tam małpki. Nie towarzyszył mu żaden niewolnik z wachlarzem czy dzbanem
zimnego piwa, którego książę w każdej chwili mógłby sobie zażyczyć.
Andra zauważyła go
pierwsza i pomknęła w stronę księcia, by zwinnie wdrapać się na jego ramię i
tam rozsiąść wygodnie, oczekując jakiegoś przysmaku. Echnaton dopiero później zorientował
się, że nie był sam, lecz na widok młodszego brata na jego twarzy pojawił się
lekki uśmiech, co Kamose przyjął za dobry znak.
Usiadł obok Echnatona,
opierając się plecami o pień drzewa. Małpka najwyraźniej zorientowała się, że
nic nie dostanie, bo wspięła się na wyższe gałęzie i zaczęła wyrywać liście i
zrzucać je na Kamose. Bracia milczeli przez dłuższą chwilę, jakby nie
wiedzieli, jak rozpocząć rozmowę.
– Ty powinieneś zostać
bohaterem, nie Totmes – odezwał się Kamose.
To była niesprawiedliwość,
która najbardziej zabolała najmłodszego z braci. Nigdy by nie przypuszczał, że
Totmes przypisze sobie wszystkie zasługi z pokonania tanga, szczególnie że początkowo
trząsł się ze strachu niezdolny do walki, a potem jako pierwszy stracił
przytomność i ocknął się, gdy było po wszystkim. Nie zrobił nic, a jednak
faraon za męstwo odznaczył tylko jego, zapisując imię najstarszego syna w
kronikach.
– Powiedział ten, który
nas ocalił – rzekł Echnaton, uśmiechając się do Kamose. – Nie zależy mi na
tytułach. Totmes został mianowany przez Amona największym wojownikiem egipskim
i tak pozostanie już do końca. Nieważne, co zrobią inni, to jemu przypadną
wszystkie zasługi. Tak samo jest przecież z ojcem, państwo trzyma się jeszcze
tylko i wyłącznie, bo matka jest odpowiedzialna za politykę zagraniczną.
Chociaż nie pogardziłbym jedną łuską tanga jako trofeum.
Kamose skrzywił się i
zadrżał. On sam nie chciał nigdy więcej widzieć na oczy nawet fragmentu ciała bestii.
Nie rozumiał, dlaczego Amenhotep III i Totmes uparli się, by przetransportować
truchło potwora do Teb i odpowiednio je wykorzystać. Przez to ślub musiał
zostać przesunięty o trzy tygodnie, by najpierw zająć się tangiem.
– Dlaczego nie powiedziałeś
prawdy? – zapytał Kamose. To pytanie nurtowało go najbardziej, nawet
wyjaśniania Esmilli go nie zadowoliły.
– Uznałem, że tak będzie
najlepiej – wyjaśnił Echnaton. – I nie pomyliłem się w ocenie mojego młodszego
brata, bo trzymasz się tej historii.
– Bo nie chcę być w
centrum zainteresowania – mruknął Kamose. – Nie wiedziałem, że to potrafię i
nigdy więcej nie mam zamiaru tego powtórzyć. Zresztą nie wiem jak.
– Ale nadal się tym
zadręczasz – stwierdził po chwili straszy z braci. – Ofiarowano ci moc, jakiej
nie znano dotąd w rodzinie faraona, dotychczas tylko kapłani posiadali takie
umiejętności.
I rebelianci,
pomyślał instynktownie Kamose, przez co na nowo zaatakowała go myśl o podjęciu
decyzji. Wiedział, że w wieczność nie może tego odkładać, kiedyś przyjdzie mu
wybrać jedną ze stron tego konfliktu. Strącił z głowy liście, które zrzuciła na
niego Andra, żałując, że sam nie był małpką. Nie miałby takich problemów,
praktycznie niczym nie musiałby się zamartwiać.
– A co z naszym wyjazdem
do Amurru? – zapytał Kamose, zmieniając temat.
– Ojciec nie zmienił
zdania, tyle że wyjazd nieco się opóźni, ponieważ ślub został przełożony. Nie
rób takiej miny – rzekł Echnaton, widząc grymas malujący się na twarzy brata. –
Dobrze ci to zrobi. Zapomnisz o nieprzyjemnościach. A gdy wrócimy, Totmes zdąży
zrobić coś innego i to ten czyn ludzie zaczną wychwalać.
Kamose tylko kiwnął głową,
nic nie powiedziawszy. Perspektywa oddalenia się od Antefa była kusząca, ale
mimo wszystko wolałby nie jechać. Miał wrażenie, że w ten sposób jedynie
ucieka, bojąc się ponieść konsekwencje. Przycisnął kolana do piersi i spoglądał
w dal, zastanawiając się, czy ktokolwiek potrafił mu pomóc. Czy gdzieś w tym
starożytnym świcie istniała osoba, której mógłby zwierzyć się z problemów i
wyjawić, że przybył z dwudziestego pierwszego wieku i obawia się ingerować w
historię, by nie zmienić jej na gorsze.
– Dobrze się czujesz? – usłyszał
zatroskany głos Echnatona.
– Tak, nagle uświadomiłem
sobie, że ostatnio za dużo mdleję – odpowiedział zgodnie z prawdą. A gdy się budzę, wszystko staje na głowie i
muszę podejmować ważne decyzje, dodał w myślach. Już więcej zimnej krwi posiadają księżniczki przetrzymywane przez smoki
i złe czarownice. – Zrobiłbyś coś dla mnie, Echantonie?
~ * ~
Ślub Amenhotepa III i
Sitamon był wielkim wydarzeniem, o którym jeszcze długo mówiono w całym Egipcie
i krajach podległych. Do pałacu przybyła, jak nazywał ich Kamose, starożytna
arystokracja. Każdy chciał osobiście pogratulować władcy i wręczyć mu
przyniesione dary, zapewniając, że część swego mienia oferował także w
świątyni, modląc się, by bogowie obdarowali przyszłych małżonków licznym
potomstwem. Oczywiście wszyscy zostali zaproszeni na wesele.
Wraz z arystokracją Egiptu
przybyli także dygnitarze z innych państw. Ku zadowoleniu faraona również
przywożąc wiele wspaniałych darów, ku niezadowoleniu Antefa, wszystko
ofiarowując rodzinie królewskiej, a nic świątyniom. Oni także zostali, by
uczestniczyć w tym podniosłym wydarzeniu.
Kamose jednak nie potrafił
się cieszyć. Przy siostrze zawsze starał się grać i przywoływać na twarz
uśmiech. Na szczęście Sitamon była tak zajęta, że rzadko ją widywał. W innych
okolicznościach może i czułby podekscytowanie. Może… Coraz częściej nie
odstępowały go czarne myśli. Bo co z tego, że jego umysł z dwudziestego
pierwszego wieku mógł w tym uczestniczyć? Zakładając, że jakoś uda mu się
wrócić, to kto przyjmie na poważnie jego historię o przeniesieniu w czasie? Tu
nie mógł powiedzieć, że przybywa z przyszłości oddalonej o trzy i pół tysiąca
lat. We współczesności nikt nie uwierzy, że był księciem w starożytnym Egipcie.
O poranku w świątyni
Amona-Re odbyła się uroczystość zaślubin, którą prowadził Antef. Nie uszło
uwadze Kamose, że najwyższy kapłan założył najlepsze szaty i biżuterię,
wyglądał niemal tak dostojnie jak faraon, brakowało mu tylko berła i korony.
Następnie wszyscy długą procesją ruszyli do pałacu, gdzie miało odbyć się
starożytne wesele.
Duże ilości jedzenia i
picia nie zmieniły się na przestrzeni wieków, jednak inne aspekty zabawy
odbiegały od tych znanych Kamose. Podczas całej uroczystości Amenhotep III,
Sitamon oraz Teje – najważniejsza żona faraona – siedzieli na honorowych
miejscach. W przerwach między posiłkami każdy z zaproszonych gości musiał coś zagrać
lub zaśpiewać, by zabawić nowożeńców. Opowiadano też najróżniejsze historie,
lecz tą najczęściej powtarzaną był opis zgładzenia tanga.
Niewolnice i służący cały
czas krążyli między gośćmi, wsmarowując w ich ciała wonne olejki oraz kładąc na
głowach skondensowane do postaci niedużych prostopadłościanów kadzidła, z
których bez palenia wydobywała się aromatyczna para.
Po kilku godzinach
przebywania w dusznej, przesiąkniętej najróżniejszymi woniami komnacie Kamose
zapragnął zaczerpnąć świeżego powietrza. W ogóle nie przejął się tym, że wstał
w trakcie kolejnej ballady o męstwie Totmesa. Młody mężczyzna wyszedł na taras
i odetchnął głęboko. Nie wypił dużo, ale i tak lekko kręciło mu się w głowie. To pewnie wina kadzideł, uznał.
Podszedł do balustrady i
spojrzał na rozciągające się w dole miasto. Mieszkańcy Teb również świętowali,
chociaż nie zostali zaproszeni do pałacu. Z ulic i placów rozchodziły się
radosne okrzyki i śpiewy. W pewnej chwili Kamose zapragnął znaleźć się wśród
nich, zobaczyć starożytny Egipt nie oczami księcia, a biedniejszych ludzi,
ciężko pracujących na utrzymanie, niekiedy przypłacających to życiem. Anonimowe
istnienia, o których w przyszłości nikt nie będzie pamiętać, bo najważniejsze
stanie się zapełnianie życiorysów faraonów.
Nagle dostrzegł jakąś
postać idącą szybko przez ogrody w stronę bramy. Po chwili rozpoznał Semenenre.
Zastanawiał się, co takiego mógł robić tutaj kapłan. Czyżby znów rozmawiał z
Esmillą?
– Dobrze się czujesz,
książę?
Na dźwięk tego głosu serce
w piersi Kamose zaczęło szybciej bić. Z duszą na ramieniu, bardzo powoli
odwrócił się w stronę mężczyzny, który zadał pytanie, naiwnie licząc, że źle
ocenił jego tożsamość, bo słyszał go tylko raz. Niestety, naprzeciwko niego
stał Antef, uważnie obserwując księcia zimnym, wręcz przyprawiającym o
dreszcze, mimo mocno grzejącego popołudniowego słońca, spojrzeniem.
– Nic mi nie jest –
burknął w odpowiedzi, chcąc by najwyższy kapłan dał mu spokój.
Nie wiedział, czego mógłby
chcieć od niego Antef, a ostrzeżenia Esmilli nakazywały wzmożoną ostrożność.
Kamose nie wiedział jednak, czy był w stanie przekonująco kłamać, gdyby zaszła
taka potrzeba.
– Nie wydajesz się być
zadowolony z tego, że wszystkie zaszczyty przypadły księciu Totmesowi? –
ciągnął dalej Antef.
– Wręcz przeciwnie –
powiedział Kamose, starając się uśmiechnąć radośnie. – Totmes to przecież
wielki wojownik i kto jak kto, ale ty musisz o tym doskonale wiedzieć. Przecież
to tobie sam wielki i potężny Amon wyjawił przyszłość, ukazując w niej, że
Totmes wybije się ponad wszystkich ludzi, a potem rozszerzy granice państwa
Egipskiego, by zyskać nieśmiertelną chwałę.
Kamose w duchu przybił
sobie piątkę, gdyż jego słowa wytrąciły Antefa z równowagi. Najwyższy kapłan
zmarszczył brwi i otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak po chwili je
zamknął. Wahał się kilkanaście sekund, podczas których książę nie spuszczał go
z oka, uśmiechając się wesoło.
– Tak, masz rację, książę
– powiedział powoli Antef. – W takim razie coś innego musi cię martwić, gdyż
nie wydajesz się dziś szczęśliwy, a to przecież tak radosny dzień w życiu twojego
ojca.
Kamose myślał gorączkowo
nad tym, co powinien odpowiedzieć najwyższemu kapłanowi. Wszystkie pomysły
jakby w jednej chwili uciekły z jego głowy. Nie chciał wspominać o
rebeliantach, gdyż Antef mógłby skierować rozmowę na takie tory, że książę w efekcie
wyznałby o wiele za dużo.
– Nie chciałem o tym
nikomu mówić – odezwał się w końcu, starając się, by jego głos brzmiał
niepewnie. Wyraz twarzy Antefa nie zmienił się, ale w jego oczach zabłysły
iskry ciekawości i nerwowego wyczekiwania. – Obawiam się podróży do Amurru.
Wiem, że tego życzy sobie mój ojciec, a polecenia faraona to świętość, ale coś
w środku podpowiada mi, że to nie jest dobry pomysł.
– Przykro mi to słyszeć,
książę. Także starałem się odwieść twego ojca od tego zamiaru – powiedział Antef.
Jego głos wyrażał troskę, lecz oczy płonęły z podekscytowania. – Jeśli to cię
uspokoi, książę, przyjdź jutro lub pojutrze do świątyni, porozmawiamy i może
będę w stanie rozwiać twe wątpliwości. Postaram się też jeszcze raz porozmawiać
z faraonem, skoro władca Amurru wysłał prezenty ślubne, nie ma powodów do
gwałtownego działania. Zgodzisz się ze mną, że w takim wypadku wystarczy wysłać
jedynie księcia Echnatona, poradzi sobie.
– Dziękuję za słowa
pociechy i wsparcie – rzekł Kamose.
Z lekkim ukłonem Antef
wrócił do komnaty weselnej, a książę pogratulował sobie wystrychnięcia
najwyższego kapłana na dudka. Doskonale wiedział, że mężczyzna chciał zatrzymać
go w Tebach i pozbyć się jedynie Echnatona. A
jutro już mnie tu nie będzie, pomyślał. Kamose żałował tylko, że nie
zobaczy jego miny, gdy zorientuje się, że zwierzę uciekło z klatki.
~ * ~
Kamose leżał na wznak,
spoglądając w niebo i żałując, że nie miał ani okularów przeciwsłonecznych, ani
papierosów. Jednym uchem przysłuchiwał się gwałtownej wymianie zdań jednego z
dygnitarzy z Amurru i Echnatona. Mijał trzeci dzień odkąd opuścili Teby. Młody
książę nie był do końca pewien, czy jego podstęp wypali. Liczył nawet na to, że
Antef będzie na niego czekać przy wyjeździe z miasta, by go powstrzymać,
ewentualnie wyśle kapłanów, aby zatrzymali go i sprowadzili z powrotem. Do tej
pory nic takiego się nie zdarzyło oraz nic nie zapowiadało nagłych zmian.
Książę jednak wiedział, że nie zazna spokoju, aż nie przekroczą granic Egiptu.
Czasem zastanawiał się,
jak Esmilla zareaguje, gdy dowie się, co zrobił. Nie potrafił zgadnąć, a
wszelkie scenariusze, jakie układał w głowie, po kilku chwilach wydawały się
pozbawione sensu. Żałował, że nie mógł spotkać się z nią przed wyjazdem, lecz
nie potrafiłby powiedzieć kobiecie w twarz o swoich postanowieniach.
W głębi ducha Kamose
trzymał stronę rebeliantów i liczył, że uda im się pokonać Antefa. Sam nie
chciał brać udziału w tym konflikcie. To że władał jakimiś magicznymi
zdolnościami nie czyniło z niego wojownika. Tak naprawdę był studentem lubiącym
za dnia przesiadywać nad książkami, a wieczorami wychodzić zabawić się z
przyjaciółmi. Dlatego zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak
najszybszy wyjazd za granicę, by przeczekać ten spór i zarazem nie mieszać się
wydarzenia historyczne. A skoro Echnaton jechał z nim, to dodatkowo miał na oku
przyszłego faraona.
– Nie sądzę, aby to był
dobry pomysł, książę – wyrwał go z zadumy wzburzony głos jednego z dygnitarzy.
Kamose ledwo rozróżniał poszczególne słowa, ponieważ gdy mężczyzna się złościł,
tak bardzo seplenił, że z trudem dało się go zrozumieć. – Zmarnowaliśmy już
dość czasu. W ciągu trzech dni nie przebyliśmy nawet połowy drogi do granicy.
Kamose jęknął w duchu,
żałując, że dygnitarze wraz ze strażą przyboczną opuścili Teby razem z synami
faraona i towarzyszącymi im wojownikami. Zagraniczni goście uznali, że lepiej i
bezpieczniej podróżuje się w większej grupie, ale jak do tej pory jedynie
narzekali.
– Nie widzę powodu, byśmy
musieli pół nocy spędzić w podróży – wyjaśnił Echnaton, jednak wcześniejszy
spokój powoli przechodził w gniew i zniecierpliwienie. – Konie także potrzebują
odpoczynku, a dwie godziny jazdy stąd znajduje się majątek, w którym dostaniemy
jedzenie oraz miejsce do spania.
– I zmarnujemy cały
wieczór, a potem wyjedziemy w okolicach południa. W takim tempie dotrzemy do
Amurru za kilka miesięcy – nie dawał za wygraną dygnitarz. – I nie sil się na
wymówki, książę, bo mam już dość słuchania o tym, że po trzech dniach
Egipcjanie nadal czują zmęczenie po weselu.
Kamose wstał z zamiarem
podejścia do brata i włączenia się do dyskusji. Z jednej strony zgadzał się z
dygnitarzem, ponieważ sam także chciał jak najszybciej opuścić Egipt, z drugiej
nie podobała mu się perspektywa spania na ziemi pod gołym niebem. Wolał
korzystać z gościny oferowanej przez poddanych faraona póki miał okazję, gdy
przekroczą granicę, skończą się wszelkie wygody.
Książę już otwierał usta,
by wyrazić swoje zdanie, gdy coś z zawrotną prędkością świsnęło mu koło ucha.
Była to strzała, która trafiła dygnitarza prosto w gardło. Zaskoczony mężczyzna
otworzył szeroko oczy, chciał coś powiedzieć, ale z ust wypłynęła mu jedynie
bulgocząca krew. Po chwili padł martwy twarzą do ziemi.
Wśród Egipcjan natychmiast
podniósł się zgiełk. Wojownicy starali się jak najszybciej chwycić łuki i
miecze, stanąć w obronie synów faraona lub zagranicznych gości. Kamose i
Echnaton także zerwali się na nogi, dobywając noszone przy pasach sztylety.
Inny oręż umocowali do siodeł koni i teraz nie mieli wystarczającej ilości
czasu, by do niego dotrzeć.
Napastnicy okazali się
jednak bardziej zorganizowani niż Egipcjanie. Zanim wojownicy chwycili broń,
kolejne strzały powaliły trzech mężczyzn. Dopiero wtedy Kamose dostrzegł
zbliżającą się w ich stronę czwórkę jeźdźców, dwoje trzymało łuki i szykowało
się do kolejnego strzału. Ten widok początkowo zdezorientował księcia, ponieważ
nie rozumiał, dlaczego tamci atakowali grupę składającą się z kilkudziesięciu
wojowników. Przecież w bezpośredniej walce nie mieli żadnych szans!
Nagle zdarzyło się coś, co
sprawiło, że serce w piersi Kamose zamarło, a on sam mógł jedynie stać jak
sparaliżowany, przyglądając się kolejnym wydarzeniom następującym po sobie w
błyskawicznym tempie. Sztylet wypadł mu z ręki, lecz nie miało to znaczenia. I
tak nie potrafił zmusić ciała, by się poruszyło.
Jeden z jeźdźców wyciągnął
przed siebie dłoń, z której wystrzeliły płomienie, trafiając wojowników, którzy
zbliżyli się do koni, by stawić opór napastnikom. Przerażone zwierzęta zarżały
i starały się uwolnić z przytrzymujących je więzów, do tego doszły wrzaski
umierających powoli mężczyzn. Wokół unosił się smród palonego ciała.
Na rozkaz jeźdźca płomienie
tańczyły wokół, powalając i paląc kolejnych wojowników. Inny z napastników cały
czas strzelał z łuku, zabijał głównie tych mężczyzn, którzy niestrudzenie parli
do przodu, ignorując koszmar rozgrywający się za ich plecami. Jednakże drugi
opuścił broń. W tym samym momencie ziemia zadrżała, powalając uciekających od
ognia Egipcjan. Grunt pękł gwałtownie. Stworzona szczelina stawała się coraz
większa i większa, aż wpadło w nią kilku żołnierzy i ostatni żyjący dygnitarz
Amurru. Krzyki i wołania ludzi mieszały się z wrzaskami ginących w płomieniach,
lecz nagle ziemia znów się złączyła, grzebiąc ich żywcem.
Wszystko działo się tak
szybko, że nawet Echanton nie zdołał nic zrobić. Po chwili jednak otrząsnął się
z szoku i chciał dołączyć do walczących. Lecz w tym samym momencie czwarty
jeździec spojrzał w ich stronę. Nagle jakaś olbrzymia siła sprawiła, że bracia
złączyli się ze sobą plecami. Starali się uwolnić, ale nie potrafili
przezwyciężyć niewidzialnej potęgi. Później poczuli, jak związuje ich razem
niewidoczna lina. W ten sposób zostali skutecznie unieruchomieni.
Mogli jedynie patrzeć, jak
napastnicy zabijają wszystkich towarzyszących im wojowników i straż przyboczną
obcokrajowców. Siedzieli niezdolni do zrobienia czegokolwiek, słuchając
wrzasków konających oraz rżenia wystraszonych koni. Gdy ostatni mężczyzna padł
martwy, płomienie momentalnie zniknęły. Wokół braci leżało mnóstwo ciał,
większość z nich została w całości lub częściowo spalona. Odór spalenizny
przyprawiał ich o mdłości.
– Pepi, zajmij się ciałami,
Qeb, uspokój konie, puść je wolno, bo i tak nic z nimi nie zrobimy. Zostaw
tylko jednego dla naszego jeńca – wydał rozkazy jeździec znajdujący się na
czele.
Gdy cała czwórka zbliżyła
się do spętanych braci, Kamose zorientował się, że wśród nich były dwie kobiety
i dwóch mężczyzn. Książę chciał przyjrzeć się dokładnie oprawcom, ale gdy uniósł
głowę, w oczy rzucił mu się tylko jeden z jeźdźców. Esmilla zsiadała właśnie z
konia, unosząc w górę jeden kącik ust.
~ * ~
Cieszę się, że piszę
rozdziały do przodu, bo w innym wypadku końcówka tego byłaby olbrzymią porażką.
Jest to ostatni rozdział drugiej części opowiadania i chciałam zawrzeć w nim
jeszcze jedną scenę, ale wyszłoby za dużo, więc uznałam, że takie zakończenie też
jest dobre. I ostatecznie napaść nie trwa jeden akapit.
Wiem, że mam u was
zaległości, ale w tym miesiącu za bardzo szastałam Internetem i w niedziele
skończył mi się transfer (dlatego też nie mogłam dodać rozdziału wczoraj).
Niemal wszystko już przeczytałam, więc przez te dwa dni u każdego się pojawię.
Pięknie, cudownie i... tajemniczo. Teraz na pewno będę czekać na część trzecią :D
OdpowiedzUsuńCoś mi ta Esmilla podpada... Coraz bardziej. No i o co chodzi z jeńcem? Dlaczego jeden? Przecież książąt jest dwóch... Czyżby Echnaton był jakimś szpiegiem???
Czekam na nn :)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Fajnie, że pojawił się nowy rozdział ^^. I w sumie nawet się cieszę, że opuścili pałac, bo jak na razie akcja toczyła się tylko tam, a fajnie byłoby też poznać jakieś inne zakątki. Ale nie spodziewałam się, że już teraz wyruszą do tego Amurru, ale Kamose zgrabnie wykiwał Antefa. Swoją drogą, ciekawe, czy on się domyśla, że Kamose posiada jakieś zdolności.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej podoba mi się relacja Kamose z Echnatonem, szybko nawiązali taką braterską więź, mam wrażenie, że to on jest chłopakowi najbliższy w tym starożytnym świecie. Tym bardziej, że zapewne ciągle doskwiera mu tęsknota za jego prawdziwym światem i to, że nadal nie wie, jak tam wrócić, a teraz dodatkowo jest rozdarty, bo nie wie, po której stronie się opowiedzieć, tym bardziej, że nie chce się mieszać w historię.
Fajnie pokazane to wesele, choć nadal wydaje mi się obrzydliwy motyw ślubu ojca i córki, ale cóż, najwyraźniej takie były zwyczaje w tamtych czasach i nikogo to nie bulwersowało.
Swoją drogą... Naprawdę intrygująca ta końcówka, w której zostają napadnięci podczas podróży, i co jeszcze dziwniejsze, pojawiła się Esmilla. Dość... mocne to wyszło, z tym użyciem mocy i szybkim pokonaniem wszystkich przeciwników poza braćmi, którzy najwyraźniej byli celem przybyszów, i ci chcieli zabrać ich żywych. Ciekawi mnie, co się teraz z nimi stanie, i jakie tamci mają zamiary względem nich. Czyżby jednak postanowili mieć Kamose z tą jego zdolnością po swojej stronie?
Naprawdę intrygujące zakończenie. Nie umiem się doczekać ciągu dalszego :).
Witaj. Niedawno wróciłam i proszę jaka niespodzianka! <3
OdpowiedzUsuńNooo ciekawe, podróż do Amurru i jak ją opiszesz...
Echnaton i Kamose widać są ku sobie... co mnie bardzo cieszy, ale czy na długo tak pozostanie? Bo coś mi się wydaje, że to nie potrwa długo ;(
Wahałam się czy skomentować ślub córki z ojcem... no ale cóż... dla mnie to obrzydliwe i nie do pojęcia... no ale wiadomo jak to wtedy było... -,-
Końcówka zaskoczyła mnie tak bardzo, że już chcę wiedzieć jak to się potoczy!
Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale nie poleje się krew? :D
Życzę weny ! <3
Fajnie, że bracia porozmawiali szczerze i mogą liczyć na swoje wsparcie. Jestem zła, że ich brat przywłaszczył sobie wszystkie zasługi, chociaż na polu walki zachował się jak tchórz, ale widać tak po prostu funkcjonuje świat. Lepsze to niż żeby wszyscy dowiedzieli się o mocy Kamose.
OdpowiedzUsuńMocna była ta scena z kapłanem, gdzie usta mówią jedno, a oczy drugie.
Końcówka zdecydowanie podobała mi się najbardziej, była akcja, krew i napięcie :) Tak coś czułam, że stoi za tym Esmilla ;)
Pozdrawiam.
No to się porobiło! Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Zaskoczyłaś mnie ogromnie i jestem bardzo podekscytowana tym, co przeczytałam i tym co przeczytam.
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że Kamose zdecyduje się porozmawiać z bratem, ale dobrze że to zrobił. Zauważyłam wtedy jakąś taką mocniejszą więź między nimi, co mi się spodobało. Lubię relacje braterskie i przyjacielskie.
W dalszym ciągu ślub powoduje u mnie obrzydzenie. Naprawdę, myślałam, że do tego przywyknę, ale dla mnie to jest jakiś koszmar. :D No bo serio, nie mogę znieść, że córka może wyjść za ojca i jeszcze, że jest to bardzo pożądane i chwalebne. W starożytności ludzie to mieli poprzewracane w głowach :D
Podobała mi się scena Kamose z Anefem. Wreszcie główny bohater nie popełnił gafy podczas rozmowy, a nawet więcej - przeprowadził konwersację na swoją korzyść. A kapłan jest taki fałszywy! Wszyscy są chyba w niego tak zapatrzeni, że nie widzą jego dwulicowości.
Myślałam, że skończy się na ucieczce, a tutaj takie zamieszanie! Było naprawdę krwawo, a akcja toczyła się w szybkim tempie. Ale sama końcówka... bomba! Esmilla? No tak, mogłam się domyślić. Ta kobieta jest naprawdę intrygująca.
Już koniec drugie części? Ale jeszcze dwie przed nami, prawda? No, nie mogę się doczekać, co takiego tam nam jeszcze przygotowałaś. Ogromnie jestem zainteresowana rozwojem wydarzeń, całą tą sprawą rebeliantów, mechanizmem pojawienia się Kamose w starożytności no i sprawą Elleshara, jego berła oraz jego motywu u XXI wieku. Jeszcze tyle zagadek i tajemnic!
Pozdrawiam serdecznie :*
Totmes żyje? Oo, a byłam pewna, że zginął. Coś mi się musiało pomieszać. Ale co czop głupi! Haha, wziął na siebie zasługi? A gówno zrobił.. Jego bracia walczyli, a on nic, zero. Pff. To niesprawiedliwe, że on zbiera gratulacje. :/ Mam nadzieję, że niedługo wszystko się wyda, nawet jeśli może to zaszkodzić Kamose. Ale ta końcówka to mnie całkiem zaskoczyła. Myślałam, że jednak uda im się dojechać, skoro Antef ich nie zatrzymał. A tu coś takiego... Ooo, ci napastnicy mieli też jakieś moce? Bo to, co zrobili z nimi, raczej normalne nie było. ;p I Esmilla wśród nich? Dlaczego? Ja już nie wiem,czy ona jest wrogiem, czy nie. Serio, pogubiłam się, jeśli chodzi o nią. ;d
OdpowiedzUsuńNie lubię Totmesa, pewnie nic sam nie robi, a takie zaśługi mu przypisują. Rebelianci mocno zabalowali, ale chyba wiedzieli, kogo zabijać, a kogo nie., podoba mi się, że Kamose wystrychnął Antefa na dudka, ale pewnie tak do końca mu się nie upiecze. z niecierpliwością czekam na cd, może jakies magiczne szkolenia w lesie czy coś? xD robi się coraz ciekawiej, no i mega dużo tych zagadek :D zaprasszam u mnie na nowość
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Dość szybko podjął się do opuszczenia Ted. Choć może mi się tylko tak zdawać, bo zauważyłam, że dałaś tutaj dość duży przeskok czasowy.
OdpowiedzUsuńFajnie, że Kamose może liczyć na Echnatona i ma u niego wsparcie, że razem wyruszyli z Teb. Widać Totmes raczej patrzy na to, żeby jemu było wygodnie... skoro zbiera niezasłużone zasługi brata.
Końcówka bardzo imponująca. Rebelianci pokazali swoją moc, likwidując całą straż. Robi się coraz to ciekawiej ;)
Pozdrawiam serdecznie :*