piątek, 3 października 2014

Rozdział 11: Polowanie


Wszystko, co człowiek jest sobie w stanie wyobrazić, jest możliwe w rzeczywistości.
Echiiro Oda
W kolejnych dniach Kamose myślał głównie o zbliżającym się wielkimi krokami polowaniu. Miał wrażenie, że czas jak na złość jeszcze bardziej przyspieszył swój bieg. Mężczyzna coraz częściej przeklinał w duchu Totmesa i żałował, że brat tak szybko wrócił do Teb oraz wpadł na ten głupi pomysł.
Ostatnio bardziej niepokoiło go coś innego – starożytne ja. Wydawało mu się, że ta część jego osoby jakby odeszła, całkiem się wypaliła lub usnęła w najodleglejsze, najczarniejsze zakamarki umysłu. Kamose z dwudziestego pierwszego wieku został sam, mógł podejmować decyzje i żyć, jak uznał za stosowne. Z tym był jednak sobie w stanie poradzić, sprostać nowej sytuacji i podjąć działania, by wrócić do domu. Problemem okazały się znikające wspomnienia. Dotychczasowe życie najmłodszego syna Amenhotepa III i Teje powoli skrywała mgła. Przy maksymalnym skupieniu książę potrafił przypomnieć sobie jakieś wydarzenie z przeszłości, ale tylko w ogólnym zarysie, szczegóły umykały.
Początkowo Kamose zbytnio się tym nie przejmował, dopiero później zaczęło go to przerażać, gdy odkrył konsekwencje, jakie niosła za sobą utrata pamięci. W minionym miesiącu poznał rodzinę faraona, ważne osoby przebywające stale w pałacu, kilku mieszkańców Teb, ale zdawał sobie sprawę, że w życiu egipskiego księcia musiało być więcej ludzi. Co się stanie, kiedy za jakiś czas zaczepi go ktoś, kogo powinien znać, a on nie będzie nic wiedział o tej osobie? Echnaton już zorientował się, że coś się działo. Poznał to po tym, jak brat patrzył na niego, gdy pytał o rebeliantów. Prawdopodobnie jego starożytne ja nigdy nie zadałoby takiego pytania, doskonale orientując się w sytuacji.
Z tego powodu coraz bardziej obawiał się polowania. Gdyby mógł sięgnąć pamięcią do wspomnień starożytnego Kamose, może wiedziałby, jak posługiwać się bronią, jak walczyć. I jak nie dać się zabić. Jednak wszelkie wysiłki, by przypomnieć sobie cokolwiek, spełzły na niczym, jak za mgłą widział urywki szkolenia młodego księcia, ale nie potrafił zapamiętać szczegółów.
W nocy poprzedzającej polowanie ze zdenerwowania niemal nie zmrużył oka, ale o wyznaczonej porze stawił się na dziedzińcu, by spotkać się z braćmi i ruszyć ku czekającej go śmierci. Zdawało mu się, że wyszedł z pokoju za wcześnie, jednak Totmes i Echnaton już na niego czekali.
Służący przynieśli dla każdego z książąt wyczyszczony i wypolerowany miecz oraz łuk i kołczan pełen starzał. Kamose głośno przełknął ślinę, gdy umocował oręż do pasa. Drżącą dłonią dotknął rękojeści, żałując, że nigdy nie chciał uczęszczać na zajęcia z szermierki lub łucznictwa, które mogłyby ocalić mu skórę. Ale skąd mogłem wiedzieć, że wyląduję w starożytnym Egipcie i od tego będzie zależało moje życie?, pomyślał z goryczą.
– Kiepsko wyglądasz, Kamose – zwrócił się do niego Totmes. Na twarzy brata widniał szeroki, radosny uśmiech, jakby ta sytuacja bardzo go bawiła. – Strach cię obleciał na myśl o spotkaniu jakiejś dzikiej bestii.
– Nie spałem za dobrze – mruknął w odpowiedzi, mocując na plecach kołczan i łuk.
Totmes roześmiał się, klepiąc młodszego brata po ramieniu. Kamose miał ochotę walnąć go w twarz, jednak wiedział, że to przysporzyłoby mu tylko problemów. Co więcej, Echnaton cały czas przyglądał mu się uważnie, ale nic nie powiedział.
Nagle inny służący wprowadził na dziedziniec trzy osiodłane konie. Kamose westchnął z zachwytu, nie przypuszczając, że to właśnie te zwierzęta posłużą im za środek transportu. Sądził, że będzie zmuszony do jazdy na wielbłądzie.
Ignorując braci, automatycznie, jakby wiedziony jakimś impulsem, podszedł do tego, który stanowił własność jego starożytnego ja. Pogłaskał zwierzę po pysku i od razu zrobiło mu się lżej na sercu. Kamose uwielbiał jazdę konną, trenował ją od dziecka. W dwudziestym pierwszym wieku posiadał nawet własnego konia i ciężko było mu się z nim rozstać, gdy wyjechał na studia, szczególnie że do rodzinnego domu wracał raz na kilka miesięcy. Żal i tęsknota znów ścisnęły jego serce, ale starał się je stłumić. Musi wyjść naprzeciw wszystkim trudnościom i pokonać je z uniesioną głową. Tak, jak zrobiłby to pan Haviland.
– Jedziemy? – zapytał, by skierować myśli na inny tor.
Z gracją wszedł na konia, uznając, że właśnie tego potrzebował. Uśmiechnął się na myśl o czekającej go jeździe. Żałował tylko, że nie miał odpowiedniego stroju, ponieważ po powrocie, o ile wróci, długo przyjdzie mu leczyć zdartą skórę na nogach, a nie przyjmie żadnej magicznej maści od kapłanów.
Gdy wszyscy trzej dosiedli koni, Totmes objął prowadzenie. Dość szybko przejechali przez Teby i skierowali się w stronę pustyni. Przez chwilę Kamose miał ochotę zaproponować bratu wyścigi, ale ostatecznie się powstrzymał. Postanowił przede wszystkim cieszyć się jazdą i chociaż na chwilę zapomnieć o troskach i problemach, z którymi musiał sobie radzić.
Zdaniem Kamose na pustynię dotarli zbyt szybko, ale Totmes nie zatrzymywał się i prowadził ich dalej. Rozglądanie się po okolicy nie miało sensu, gdyż wokół znajdował się jedynie piasek. W pewnym momencie minęli niewielką oazę, ale ten skrawek zieleni szybko zniknął z oczu. Mężczyzna podziwiał starszego brata, że potrafił znaleźć drogę w takim miejscu. Sam od razu by się zgubił i ostatecznie zginął, starając się wrócić do Teb.
– To dobry pomysł zapuszczać się tak daleko?! – zawołał Echnaton. – Sądziłem, że wybieramy się na zachód, tam zawsze można natknąć się da spore stada zwierzyny. Każdy z nas miałby szansę na zwycięstwo.
Totmes zatrzymał się gwałtownie, pozostali bracia poszli w jego ślady. Kamose niechętnie, gdyż nie chciał słuchać następnej kłótni, coś ciągnęło go do przodu, ku przygodzie, która miała rozegrać się wśród piasków pustyni. Wolał dalej jechać, wciąż do przodu i do przodu, czuć wiatr we włosach.
Wtedy zobaczył wyraz twarzy Echnatona i wcześniejsza radość momentalnie z niego wyparowała. Brat był czymś wyraźnie zaniepokojony, rozejrzał się dookoła, jakby próbując wypatrzyć potencjalne zagrożenie.
– Boisz się spotkania z rebeliantami, braciszku? A może zazdrościsz mi, że w pustynnych polowaniach to ja łapię więcej zwierzyny? – prychnął Totmes. – po prostu ośmielasz się kwestionować moje decyzje?
– Może ojciec, zajęty przygotowaniami do ślubu, nie podzielił się z tobą tą wiadomością, ale w tych okolicach zaginęły już trzy karawany. Nikt nie powrócił, by chociaż powiedzieć innym, co się wydarzyło – powiedział twardo Echnaton, groźnie mrużąc oczy.
– Nie jesteśmy kupcami a wojownikami. Założę się, że to sprawka rebeliantów, w okolicach Memfis zostali pojmani podczas grabieży. Ale jak chcesz, możesz wracać do pałacu. Nie potrzebuję tu dziecka, a prawdziwego, odważnego mężczyznę. Najwyraźniej ty nigdy się nim nie staniesz – zadrwił Totmes, dumnie prostując się w siodle.
– Przynajmniej nie jestem głupcem! – krzyknął Echnaton.
Kamose już chciał zareagować, przerwać tę niedorzeczną kłótnię, zanim doszłoby do rękoczynów, ale nie zdołał wydobyć z siebie głosu. Serce jakby na chwilę zamarło, a strach opanował duszę. Coś było nie w porządku. Mężczyzna rozejrzał się wokół, ale w zasięgu wzroku dostrzegł jedynie piasek. Mimo to cały czas czuł, jakby coś lub ktoś ich obserwował ani na chwilę nie spuszczał z oczu. Czekał na odpowiedni moment, by…
Nagle w górę wystrzeliła fontanna piasku. Konie spłoszyły się, lecz bracia w porę zareagowali, odzyskując kontrolę nad zwierzętami. Najszybciej jak potrafili oddalili się poza zasięg spadającego na nich piasku. Dopiero wtedy odwrócili się, by zorientować się, co wywołało takie zamieszanie. To, co zobaczyli ani trochę im się nie spodobało. Ich oczom ukazał się potwór.
Bestia była olbrzymia. Licząc od gruntu, miała z cztery metry wysokości, jednak tylko do połowy wyłoniła się z piasku. Całe ciało pokrywały ciemnożółte, błyszczące w promieniach słońca łuski. Wyjątek stanowiły przednie kończyny zakończone szkarłatnymi szczypcami, które Kamose przypominały wielkie, straszliwie ostre nożyczki.
Mężczyźnie serce zamarło w piersi, gdy powoli unosił głowę, by przyjrzeć się łbowi bestii. W pierwszym momencie zdawało mu się połączeniem najgorszych koszmarów, jakie przyśniły się ludziom na całym świecie. Kształtem przypominała odwrócone do góry nogami jajko, zakończone ostrym szpikulcem. Zwisały z niej pojedyncze, ciemne, splatane strąki czegoś, co mogło być włosami.
Twarzy potwora nie pokrywały łuski, jednak gdzieniegdzie, w całkiem przypadkowych miejscach porastały ją kłęby brunatnej sierści. Okrągłe, głęboko osadzone, czarniejsze niż nocne niebo oczy bestia skierowała na braci, przyglądając im się uważnie. Nie miała nosa, jedynie jedną poziomą szparkę, ulokowaną bardzo blisko ust, z której wydmuchiwała piasek. Z lekko rozchylonej paszczy wystawały ostre, żółtawe kły.
Po chwili bestia oparła się na przednich kończynach i całkiem wygrzebała z piasku. Jak na jej rozmiary, trwało to niesamowicie krótko, Kamose ledwo zdążył mrugnąć, a potwór ukazał się w pełnej okazałości. Jego tylne łapy przywodziły na myśl słonia, lecz były kilka razy większe i grubsze, zakończone ostrymi szponami.
Książę nigdy nie widział czegoś takiego, nawet na obrazkach w książce. Strach momentalnie go sparaliżował, w głowie raz za razem pojawiała się myśl, że to nierealne. Coś takiego nie miało prawa istnieć! To sen, tylko sen. Zaraz się obudzę i Lucy nawrzeszczy na mnie, że spóźniłem się na zbiórkę. Sen, sen. Zwykły koszmar, powtarzał raz za razem, ale nie potrafił się uspokoić. Koniowi także udzieliło się przerażenie jeźdźca, próbował zawrócić, oddalić się z tego miejsca, zanim będzie za późno. Kamose nie pozwolił na to, jak zahipnotyzowany patrząc na potwora. Zresztą wątpił, czy ucieczka wchodziła w grę.
– Tang – szepnął Totmes.
Głos mu drżał, tak że Kamose z trudem zdołał go zrozumieć. Cała wcześniejsza pewność siebie momentalnie opuściła najstarszego z braci. Ręce mu drżały, ledwo był w stanie utrzymać wodze.
– To jakiś najmroczniejszy koszmar – dodał. – Niech bogowie mają nas w swej opiece, bo bez ich pomocy nie uda nam się przeżyć.
Kamose nie podobała się postawa brata. Pierwszy raz widział Totmesa w takim stanie, co tylko potęgowało jego własny strach. Nadzieja całkiem go opuściła, miał ochotę zapłakać nad własnym losem, przeklinać go ile sił w płucach. Nie chciał tutaj umierać, nie z łap takiego potwora, za bardzo cenił własne życie.
Kamose już niemal się poddał, gdy usłyszał świst. Zerknął w bok, orientując się, że Echnaton nie miał zamiaru rezygnować z walki. Trzymał w rękach łuk, nałożył kolejną strzałę na cięciwę i wystrzelił. Jednak zarówno ta jak i poprzednia trafiły w pokryty łuską bok stwora. Odbiły się od niego, nie wyrządzając żadnej szkody.
Bestia miała już dość obserwacji swej zdobyczy, zanim Echnaton zdołał ponownie wycelować, pomknęła w stronę braci. Jak na tak wielkie rozmiary potwór poruszał się nadzwyczaj szybko. Kamose w ostatniej chwili zdołał zrobić unik i wycofać się z zasięgu szczypiec.
Krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach, czuł adrenalinę i coś jeszcze… Chęć walki, uznał po chwili. Nagle przypomniał sobie, jak posługiwać się bronią! Nadal popędzając konia do przodu, wziął łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Ostro skręcając, wycelował, ale chybił. Przeleciała przy głowie bestii, nawet jej nie drasnęła. Przeklął głośno, ale już wziął następną. Druga trafiła w pancerz, tak samo trzecia. Czwarta utknęła między łuskami, lecz tang ani tego nie poczuł, ani nie zauważył.
Echnaton miał więcej szczęścia. Udało mu się zranić potwora w głowę, jednak mała ranka znaczyła dla bestii tyle, ile ugryzienie owada, pojawiło się zaledwie kilka kropel krwi. Mężczyzna nie dawał za wygraną, cały czas atakując.
Totmes w tym samym momencie starał się zbliżyć do tanga od tyłu. W dłoni trzymał miecz. Klinga była bardzo krótka i aby coś zdziałać, książę musiałby znaleźć się naprawdę blisko. Niemal mu się to udało, już brał zamach, by zranić bestię, lecz ta zrobiła natychmiastowy unik i w błyskawicznym tempie zagrzebała się w piasku. Pustynia zafalowała, w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się potwór, pojawił się lej. Najstarszy z braci zupełnie się tego nie spodziewał, przez co nie zdołał utrzymać równowagi. Wypadł z siodła i stoczył się na dno krateru.
W tym samym momencie tang wynurzył się na powierzchnię, atakując Kamose. Mężczyzna nie był w stanie zrobić uniku czy uciec, gdyż olbrzymie szczypce wynurzyły się z piasku błyskawicznie i niespodziewanie. Tylko szczęściu zawdzięczał, że akurat odchylił się w siodle, sięgając po strzałę.
Wystarczyło jedno cięcie, by przepołowić kona. Początkowo Kamose sądził, że nic się nie stało, gdyż zwierze zrobiło dwa kroki w tył. Potem głowa z kawałkiem tułowia i przednimi nogami runęła do przodu. Trysnęła fontanna krwi. Tylna część konia momentalnie zwaliła się w bok, a razem z nią zaskoczony książę. Mężczyznę ogarnęło przerażenie, za wszelką cenę chciał odczołgać się od trupa, ale piasek znów zaczął falować, uniemożliwiając ucieczkę.
Kamose był brudny od krwi, do której teraz lepił się piasek. Cofając się, cały czas spoglądał na zwierzę, nie potrafiąc odwrócić wzroku. Tylne nogi jeszcze kilka razy zamachały w powietrzu, zanim opadły. Z tułowia lała się krew, książę dostrzegł wystający, przecięty z rzeźnicką wprawą kręgosłup i zebrało mu się na mdłości.
To nie dzieje się naprawdę, to nie dzieje się naprawdę, powtarzał jak zahipnotyzowany. Wcześniejsza wola walki całkiem z niego uleciała, adrenalina zniknęła. Brudny od krwi klęczał w piasku i trząsł się ze strachu. Czy też zostanę przepołowiony? Może to bezbolesna śmierć…
Miał wrażenie, że ktoś go wołał. Bardzo powoli odwracał się w kierunku, z którego, jak mu się zdawało, dochodził dźwięk. I wtedy jego wzrok spoczął na głowie konia. Jednak widział ją zaledwie kilka sekund.
Nagle z piasku wyłonił się łeb tanga. Potwór chwycił w zęby przednią część zwierzęcia. Jedna z nóg konia utknęła mu między kłami. Przez chwilę wystawała z paszczy, po czym spadła na ziemię.
Kamose drżał. Strach go sparaliżował, nie był w stanie ruszyć nawet najmniejszym placem u nogi. Szeroko otwartymi oczami patrzył, jak bestia przegryza zdobycz, by po chwili ją przełknąć. Mężczyzna zwymiotował. To koniec, uznał, gdy tang wynurzał się z piasku, szczerząc zęby. Książę dostrzegł między nimi włosy z końskiej grzywy. Pomocy, jęknął w myślach, niezdolny do wydobycia z siebie nawet najcichszego dźwięku.
Nagle strzała drasnęła bestię, niemal trafiając ją w oko. Druga, wystrzelona natychmiast po niej, wpadła w szparę służącą tangowi za nos i zniknęła w niej. Potwór stanął na tylnych łapach i zawył z wściekłości. Był to przerażający i mrożący krew w żyłach dźwięk. Echnatona to jednak nie powstrzymało, wypuścił trzeci pocisk, który utknęł w czole stwora.
– Kamose! – zawołał Echnaton, przekrzykując wycie bestii, która teraz na niego skierował błyszczące w furii ślepia.
Zabije go, pomyślał Kamose. I Echnaton nie zostanie faraonem, cała historia się zmieni. Inni ludzie napiszą ją na nowo, bo ci, którym powierzono te role, nigdy się nie narodzą.
Nagle w Kamose wstąpiła nowa siła. Chęć walki powróciła jeszcze silniejsza niż wtedy, bo teraz miał ważniejszy cel – uratować przyszłego faraona. I zarazem brata, jedną z tak bliskich mu osób w tym nowym, dziwnym świecie, w którym musiał żyć.
Coś działo się w jego wnętrzu. Pojawiła się dziwna siła, moc, jakiej do tej pory nie czuł. Wręcz nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia, jakby spała gdzieś głęboko w środku. Ale w końcu się obudziła, przepływała przez całe ciało mężczyzny, niszcząc strach, zastępując go odwagą. Z umysłu zniknęły wszystkie czarne scenariusze, stał się czysty, gotowy do analizowania obecnej sytuacji. Gotowy do walki!
Kamose uniósł rękę w momencie, gdy tang szykował się do skoku i zaatakowania Echnatona. Po chwili bestia dosłownie padła na twarz, jej tylne łapy zostały uwięzione w krysztale lodu. Mężczyzna powoli wstał, nie potrafiąc zrozumieć tego, co właśnie się zdarzyło. Lód na pustyni?! To niemożliwe! Jak deszcz w bezchmurny dzień…
Książę zachwiał się i omal znów nie upadł na piasek. Z lękiem spojrzał na swoje dłonie, ignorując wyjącego potwora starającego się wydostać z lodowej pułapki. Kręciło mu się w głowie.
– Jak… – jęknął cicho, niemal niedosłyszalnie.
Ponownie spojrzał na tanga. Lód zaczynał już pękać, jeszcze trochę, a bestia wydostanie się z pułapki i ponownie zaatakuje. I tym razem zabije, co do tego Kamose nie miał wątpliwości. Dlaczego nie mógł zamienić się w jeden wielki sopel? Chciałbym go zabić, ale nie wiem jak? Jak to powtórzyć?!
Wtedy piasek wokół niego zaczął drżeć, część uniosła się w powietrze i wirowała przy stopach mężczyzny. Ciało, umysł lub oba naraz zadziałały instynktownie. Znikąd pojawiły się płomienie, początkowo otaczały księcia, ale potem pomknęły wprost na tanga.
Bestia stanęła w płomieniach. Pancerz ją chronił, ale głowa była odsłonięta i narażona na atak. Potwór wył straszliwie, próbował ugasić ogień, tarzając się po piasku, ale to nie pomogło. Kamose nie potrafił powiedzieć, jak długo to trwało. Kilkanaście sekund? Minutę? Dwie? Nagle łeb tanga eksplodował, kawałki skóry, mózgu i kości wystrzeliły wokół. Trysnęła krew, barwiąc pustynię na czerwono.
Kamose stał nieruchomo, patrząc, jak tułów pada z hukiem na ziemię, piasek wzbił się w górę, przez jakiś czas zasłaniając trupa. Do księcia nie docierało już, że spadły na niego kawałki mózgu. Fragment kości trafił go w głowę i rozciął skroń, z której teraz płynął strumień krwi, mieszając się z tą należącą do konia i tanga.
A potem nie potrafił już dłużej tego znieść. Przewrócił się na piasek, zanim zemdlał, pomyślał jeszcze o Echnatonie. Miał nadzieję, że bratu nic się nie stało.
~ * ~
I znów powrót na uczelnię, wakacje minęły zdecydowanie za szybko. A jak sobie pomyślę, że ten rok muszę poświęcić na badania i pisanie pracy magisterskiej to tym bardziej mam ochotę zarządzić październik miesiącem wolnym od szkoły.
Rozdział chciałam dać wczoraj, ale z racji, że był wtorek (nie przejmujcie się, jeśli brzmi to jak herezja, to norma na Politechnice), to nie miałam czasu, by go sprawdzić, bo cały dzień spędziłam na uczelni. Ale za dwa tygodnie dwunastka pojawi się w czwartek, bo parzyste mam wolne.
Co do zaległości u was. Nie chciałabym skłamać, więc powiedzmy, że pojawię się do poniedziałku włącznie.
Przy okazji chciałabym też poinformować, że na Utraconym Tronie został opublikowany rozdział pierwszy.

10 komentarzy:

  1. Jezu, nie spodziwałam się tej bestii za Chiny,w ogóle co to bylo? no i co to za rodzaj magii, ktorą odkrył w sobie Kamose i którą najwyraźniej znają również kapłani,a przynajmniej ten najważniejszy... Ale mnie to zantrygowało! mam nadzieję,że Echanton przezył, mimo że bywa denerwujący, całkiem go polubiłam, z penwością o wiele bardziej niż drugiego brata... Z niecierpliwością czekam na cd. Zastanawia mnie, dlaczego starożytne ja ucichło. Dobrze jednak,że w momentach krytycznych się pojawia, nawet jeśłi nie do końca świadomie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Sporo na temat magii zostanie wyjaśnione już w kolejnym rozdziale, ale konkretniejsze informacje pojawią się dopiero w trzeciej części, gdy Kamose ruszy mózgownicą i w końcu odkryje prawdę. Wtedy też dowie się co spowodowało "wyciszenie" starożytnego ja.

      Usuń
  2. Witaj moja piękna Jaenelle.

    Czy ja już mówiłam, że ... cię kocham? To znaczy twojego bloga... nie właściwie i ciebie i bloga :D
    Przechodzę dalej...
    Co to za magia ja się pytam ? Kurcze, zaintrygowało mnie to :D
    No i o co kaman z Echantonem? Wszystko okej? Jak to, dlaczego się teraz nie dowiemy ;((( ! Brzydka ty :P ojjjj ojjjj
    Niesamowicie opisałaś śmierć tej besti, to trwało niby tak krótko, ale podobało mi się :D <3 Jeszcze raz wybacz, za spóznienie, w szkole byłam dziś do 18 od 8 ii jutro to samo :(

    <3 Loff

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Sporo na temat magii zostanie wyjaśnione już w kolejnym rozdziale, ale konkretniejsze informacje pojawią się dopiero w trzeciej części, gdy Kamose ruszy mózgownicą i w końcu odkryje prawdę.
      Dalsze losy Echnatona także zostaną wyjaśnione w kolejnym rozdziale.

      Usuń
  3. Przeczytałam ^^. Sporo się tutaj działo. Nie spodziewałam się, że podczas polowania mogłyby się przydarzyć aż takie komplikacje. Ten tang to jakieś fikcyjne, fantastyczne stworzenie wymyślone na potrzeby tego opowiadania, tak? W każdym razie, ta wyprawa i atak bestii były bardzo dobrze opisane, działo się. Podobał mi się też ten element zaskoczenia oraz chwile grozy. Zastanawiam się też, jakim cudem Kamose udało się pokonać tego stwora. Czyżby miał jakieś dziwne, dodatkowe zdolności? Tego też się nie spodziewałam, myślałam, że jest całkowicie zwyczajny.
    Jestem ciekawa, co będzie dalej, jak bracia zareagują na to, że Kamose pokonał stwora. W każdym razie, ich wyprawa faktycznie była lekkomyślna, jeśli wiedzieli, że w piaskach pustyni mogą kryć się takie niebezpieczeństwa.
    Wgl zastanawiające jest też to, że Kamose traci wspomnienia starożytnego ja, że ma takie problemy z przypominaniem sobie czegokolwiek. Ciekawa jestem, dlaczego tak się dzieje, i dlaczego dopiero teraz, skoro na początku miał tamte wspomnienia, a teraz nie.
    Ogólnie bardzo dobrze się czytało. Akcja dobrze ci wychodzi, dynamicznie. Opis ataku był mocny, serio ^^.
    Czekam na kolejny ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam z zapartym tchem!
    Zastanawiałam się jak będzie wyglądać to polowanie i jak zachowa sie Kamose, ale nie spodziewałam się, że na drodze stanie im przerażająca bestia, której nawet bał się sam Totmes. Trochę śmiać mi się chciało, bo najpierw Totmes mówił jaki to on jest wspaniały i mężny, ale w obliczu poważnego zagrożenia, stanął zdumiony i przywoływał bogów :D Za to Echnaton wykazał się klasą <3 Był po prostu wspaniały w tym rozdziale, taki męski i odważny :D
    Co do Kamose, początkowo obawiałam się, że zechce wymyślić jakąś wymówkę, by jednak nie pójść na to polowanie, ale jednak poszedł. No i dobrze, że przypomniał sobie jak się walczy.
    W mojej głowie zaświtała w pewnym momencie myśl, że może Kamose zginie z ręki tanga i on sam powróci do XXI wieku. Pomyślałam o tym dlatego, że skoro karty historii nie mówiły nic o Kamose ze starożytności to to oznacza, że zmarł młodo i nic nie zrobił na tyle spektakularnego, by go zapamiętać. Ale coś sądzę, że za tym stoi jakaś większa sprawa a nie tylko niedopatrzenie historyków. Jestem ogromnie ciekawa odpowiedzi na wszytskie pytania, które kłębią mi się w głowie.
    Zapraszam na następny rozdział bloga, który za sekundę opublikuję.
    Pozdrawiam serdecznie :*
    http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. O mój Boże! Co to było ja się pytam?!
    Początek całkiem normalny. Nie dziwię się, że Kamose bał się polowania, ale to co działo się później przerosło wszystko czego mogłam się spodziewać. Skąd się wzięła ta bestia? Co to kurczaki za stwór? Nawet mężny i wielce odważny Totmes się go bał. W ogóle to było trochę zaskakujące i jednocześnie zabawne, że Totmes bardziej się przeraził niż Echnaton, który od razu zaczął walczyć. Może to trochę chore, ale podobały mi się opisy :) Wszystko tak okropnie dobrze oddałaś, że czasem aż przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, zwłaszcza z tym koniem. No i najważniejsze: Coś Ty wymyśliła z tymi mocami? Jaki lód? Jakie płomienie? Co to za sztuczki? Hmm?

    OdpowiedzUsuń
  6. Uśmierciłaś konika, podła istoto!!!!!!!!!!! ;c
    Ech... wybacz, że tyle mnie nie było. Musiałam odpocząć od blogów, ale już nadrobiłam zaległości u Ciebie i przeczytałam rozdziały. przyznam, że odkąd przeniósł się do starożytności, to bardziej mi się ta historia podoba. Zastanawiam się, dlaczego pewne rzeczy są inne, niż opisano w książkach... Może to tylko jakiś sen, a on naprawdę nie przeniósł się do starożytności? Ale wtedy sen byłby zbyt realny... Nie mam pojęcia, ale podoba mi się. :D Co to za potwór? Tak nagle się pojawił. Jej... masakra. Ciekawe, czemu potem nie został opisany przez historyków. Może nikt nie uwierzy braciom w jego istnienie. Ale podziwiam Kamose za tą nagłą odwagę. No, nie spodziewałam się po nim. ;d Haha, bał się polowania, ale pewnie nie spodziewał się, że trafią na coś takiego. Zwykłe zwierze to nic w porównaniu z takim stworem. Jeszcze te moce u Kamose. Może to on jest Ellesharem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, spodziewałam się, że to polowanie będzie ciekawe, ale nie wiedziałam, że aż tak.
    Jestem pod dużym wrażeniem :)
    Zwykła wyprawa łowiecka braci przemieniła się w krwawy koszmar. Bardzo dobrze opisałaś tego potwora, oczyma wyobraźni widziałam, jak wygrzebuje się z piasku, jak atakuje szczypcami... Naprawdę ciekawy pomysł.
    No ale myślę, że najbardziej przemówił do mnie, najbardziej poruszył mnie ten koń, którego Kamose polubił, a który tak bez ostrzeżenia został przecięty na pół... Podobało mi się, że nie szczędziłaś nam szczegółów, że pojawiło się tu sporo brutalności... Dzięki temu to wszystko było bardziej realistyczne.
    Zastanawiające jest też to, co się dzieje z Kamose. Był naprawdę dzielny jak na mężczyznę wyciągniętego ze współczesnego świata, który nie ma pojęcia o walce. Jednocześnie jego heroizm nie był wyolbrzymiony. I ten lód...
    Kurczę, to chyba najlepszy rozdział jak do tej pory ^^
    Powodzenia na uczelni :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Tego się nie spodziewałam. Jestem w szoku i teraz już jestem pewna - Kamose jest Ellesharem.
    Ciekawi mnie, co Echnaton powie o zdolnościach Kamose - które są nawiasem mówiąc bardzo intrygujące - bo jest bardzo mocno stąpającym po ziemi mężczyzną. Na pewno nie będzie mógł w to uwierzyć, chociaż mógł tego nie widzieć. Po za tym, bardzo mi się podobała jego postać w tym rozdziale. Wykazał się odwagą, w przeciwieństwie do Totmesa, który zawsze zdaję się być mężny. Tym razem w obliczu zagrożenia wzywał bogów i obleciał go strach i to Echnaton się wykazał odwagą :D
    Czekam niecierpliwie na dalszy rozwój akcji i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy