czwartek, 11 września 2014

Rozdział 9: Wojownik widmo


Kto szuka, ten najczęściej coś znajduje, niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba.
John Ronald Reuel Tolkien – Hobbit, czyli tam i z powrotem
Mimo że wieczorem na niebie pojawiły się chmury, nie uspokoiło to Kamose. Całą noc spędził, patrząc przez okno i rozmyślając nad tym, czego był świadkiem. W jego głowie raz za razem pojawiał się obraz Antefa stojącego na dachu świątyni z uniesionymi ramionami. Książę zastanawiał się, czy tkwił tak przez całą noc. Wierni nie zaprzestali modłów, gdyż ich głosy niosły się po całym mieście, docierając także do pałacu. Egipcjanie umilkli rano, gdy deszcz przestał padać.
Dopiero wtedy Kamose zdołał zasnąć. Obudził się kilka godzin później, czując się jeszcze bardziej zmęczony i obolały. Niewolnice musiały w tym czasie zajrzeć do pokoju księcia, gdyż na stoliku czekało śniadanie. Zastanawiał się, czy była wśród nich ta piękna kobieta. Zjadł bez apetytu, rozmyślając nad planem dnia. Chciał dowiedzieć się jak najwięcej o Ellesharze, ale nie wiedział, kogo powinien zapytać. W pierwszej kolejności pomyślał o Iset, lecz wątpił, by po całonocnych modłach wydostał z dziewczynki coś sensownego. Kapłani i faraon odpadali w przedbiegach, wolał nie zwracać na siebie uwagi.
W takich okolicznościach przydałaby się biblioteka, pomyślał, wracając pamięcią do pełnego książek pomieszczenia; lubił w nim przebywać w trakcie roku akademickiego. Tam zawsze potrafił znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania, a jak nie to pytał wykładowców, którzy zawsze chętnie pomagali studentom.
Ostatecznie stwierdził, że najlepiej znaleźć Echnatona, chociaż korciło go, by jeszcze raz spróbować odnaleźć piękną niewolnicę. Coś ciągnęło do niej Kamose. Właściwie nie musiałby jej nawet szukać, jako książę mógł komuś zlecić to zadanie, twierdząc, że miał dla kobiety jakąś pracę czy coś w tym stylu. Wątpił, by na dworze ktokolwiek interesował się, co porabiali synowie faraona w wolnym czasie, o ile nie planowali zamachu stanu, zabójstwa ojca lub czegoś, co miałoby tragiczne konsekwencje dla państwa.
Gdy mężczyzna podjął decyzję, wstąpiła w niego nowa energia. Sam nie wiedział, skąd się wzięła, ale pchała do natychmiastowego działania. Zadowolony ze swoich rozważań Kamose, z uśmiechem na twarzy, wyszedł z pokoju. W pierwszej kolejności chciał zlecić komuś znalezienie pięknej niewolnicy, potem porozmawiać z bratem.
Szedł przed siebie, nie przyjmując żadnego konkretnego celu i właśnie wtedy dostrzegł przemykającą przy ścianie niewolnicę, która tamtego dnia przyniosła mu jedzenie ze swoją piękną towarzyszką. Już chciał ją zawołać, gdy zorientował się, że na znajdującym się zaraz po jego lewej stronie tarasie stał faraon w towarzystwie Antefa. Byli zwróceni tyłem do Kamose, co książę przyjął z ogromną ulgą, gdyż jego starożytne ja podpowiedziało mu, że doszedł do prywatnej części pałacu, w której nie należało przebywać bez wyraźniej zgody Amenhotepa III.
Kamose przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić, niewolnica już zniknęła, więc plan a musiał poczekać. Najlepszym wyjściem byłoby ciche wycofanie się i udawanie, że przed południem znajdował się w zupełnie innej części pałacu, gdyby ktoś go zapytał. Jednak po raz kolejny ciekawość zwyciężyła, mimo że zdrowy rozsądek podpowiadał, że nieposłuszeństwo wobec Lucy miało okropne w skutkach konsekwencje. Ale przecież tym razem próbował sobie pomóc.
Ostrożnie zbliżył się do tarasu. Stanął za jednym z filarów, licząc na to, że ani faraon, ani tym bardziej Antef go nie dostrzegą. Całkowicie skupił się na rozmowie mężczyzn, nie chcąc uronić nawet jednego słowa. Przez to zignorował wszystko, co działo się wokół niego.
– Twoi synowie nie dali wczoraj najlepszego przykładu – odezwał się najwyższy kapłan, nie kryjąc wyrzutu w głosie. Najbardziej jednak zaskoczyło Kamose to, że w żaden sposób nie tytułował faraona, jakby rozmawiał z kimś równym sobie, nie ucieleśnieniem boga i władcą całego państwa.
– I co z tego? – powiedział po chwili ciszy Amenhotep III. – Oboje nie są nic warci, wiesz o tym równie dobrze jak ja, niejeden raz pokazałeś mi prawdę…
– Królowa Teje ma co do tego odmienne zdanie – wtrącił Antef, nie dając faraonowi dokończyć myśli.
Kamose poczuł wielką wdzięczność do swojej egipskiej matki i zarazem jeszcze bardziej znienawidził najwyższego kapłana. Całą siłą woli musiał powstrzymać się, by nie wyjść z ukrycia i nie uderzyć go prosto w twarz albo nie zrzucić z tarasu.
– I chyba tylko jej modlitwy sprawiły, że Echnaton nie umarł w dzieciństwie. Nigdy jej nie rozumiałem, po co mi słabowity syn, który do niczego nie dojdzie, a Kamose cały czas biega z Iset i innymi dziećmi po Tebach, zamiast towarzyszyć swojemu najstarszemu bratu. Codziennie dziękuję bogom, że obdarowali mnie tak wspaniałym dziedzicem jak Totmes. Żaden ojciec nie może wymarzyć sobie lepszego syna.
– Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać – powiedział pospiesznie Antef, ciesząc się, że faraon w końcu podjął temat, który go interesował. – Nie sądzę, by posłanie księcia Totmesa do Amurru było dobrym pomysłem.
– Zaprowadzi tam porządek w moim imieniu i w końcu przestanie gonić za rebeliantami z południa, szczególnie że od dawna nikt ich nie widział. Prawdopodobnie uciekli na pustynię i tam zginęli – upierał się przy swoim Amenhotep III. W tonie jego głosu nie było siły i dominacji, która charakteryzowała charyzmatycznego najwyższego kapłana. – Sam mi powiedziałeś, że mój najstarszy syn jest wybrańcem, wielkim wojownikiem, który rozciągnie granice państwa egipskiego daleko na północ, wschód i zachód. Twierdziłeś, że to proroctwo bogów, Antefie.
Kamose wstrzymał oddech. Właśnie wtedy przypomniał sobie, co jeszcze starucha powiedziała o Ellesharze. Zginął młodo, zanim syn faraona zasiadł na tronie. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie najstarszy potomek Amenhotepa III był legendarnym wojownikiem. Skoro Echnaton przybrał nowe imię, to dlaczego nie miałby zrobić tego także jego starszy brat? Może nawet wzorował się na Totmesie. Wszystko idealnie do siebie pasowało.
– Nie przeczę, to prawda, że Totmes stanie się największym z wojowników – mówił najwyższy kapłan. – Lecz Amurru jest już pod twoim panowaniem, wystarczy, że poślesz tam kogoś, kto im o tym przypomni. Nie ma sensu niepotrzebnie wszczynać działań zbrojnych, to tylko spowodowałoby przerwę w daninach, jakie posyła ci król. Poleć to zadanie Echnatonowi i Kamose – zasugerował.
Przez dłuższą chwilę żaden z mężczyzn się nie odezwał. Faraon rozmyślał nad tym, co usłyszał, a Kamose raz za razem powtarzał w myślach, by Amenhotep III nie zgadzał się z sugestią Antefa. Książę nie chciał wyjeżdżać z Teb, tu czuł się jako tako bezpieczny. Na dodatek czekał na powrót Totmesa, by zyskać pewność, że to on był Ellesharem.
– Masz rację, wyślę Echnatona i Kamose. A co z rebeliantami?
– Coś planują, to pewne – powiedział powoli Antef, ostrożnie dobierając słowa. – Spróbuję przewidzieć ich kolejny krok, ale lepiej, by po powrocie z Memfis Totmes przez jakiś czas nie ruszał się z pałacu. Obawiam się, że może stać się celem ataku.
Nagle ktoś pociągnął Kamose za rękę. Mężczyzna niemal krzyknął z zaskoczenia, ale, na szczęście, w porę się opamiętał. Tak pochłonęło go słuchanie rozmowy Amenhotepa III z Antefem, że całkiem zignorował to, co działo się wokół. Osobą, która wystraszyła księcia, okazała się piękna niewolnica. Już chciał wyrazić zdumienie ze spotkania jej, ale gdy tylko otworzył usta, kobieta zasłoniła mu je dłonią.
Głową wskazała na korytarz, dając znak, by oddalili się w milczeniu. Kamose nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Uroda niewolnicy sprawiała, że poszedłby za nią do Piekła, gdyby sobie tego zażyczyła. Szybko wyprowadziła go z części pałacu przeznaczonego dla faraona, kilka razy oglądając się za siebie, by upewnić się, że nikt ich nie zauważył.
– Przyjdę do ciebie wieczorem. Do tego czasu nie rób więcej nic głupiego i nie zbliżaj się do Antefa – szepnęła do ucha Kamose. – Ani żadnego innego kapłana, oni są niebezpieczni – dodała po chwili.
Następnie spojrzała mu prosto w oczy. Mężczyzna był tak zafascynowany jej urodą, że zdołał jedynie skinąć głową, dając znak, że zrozumiał. Kobieta wyglądała na usatysfakcjonowaną, ponieważ uniosła jeden kącik ust ku górze, po czym pocałowała Kamose prosto w usta. Było to zaledwie szybkie, lekkie muśniecie warg, ale wystarczyło, by książę całkiem stracił resztki zdrowego rozsądku. W tamtej chwili liczyła się tylko ona.
Gdy już się jako tako opanował, zorientował się, że niewolnica zniknęła, zostawiając go samego na korytarzu. Kamose także ruszył przed siebie, uznając, że stanie w tak nietypowym miejscu tylko przysporzyłoby kłopotów. Wątpił, by głupie „przechodziłem obok” zadowoliło faraona czy Antefa, gdyby go tutaj znaleźli. A skoro nie miał zbliżać się do najwyższego kapłana, to lepiej w ogóle nie prowokować takich sytuacji.
Najszybciej jak potrafił, nie biegnąc, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, dotarł do pokoju Echnatona. Po drodze spotkał Sitamon, jednakże nie zatrzymał się nawet, by chwilę porozmawiać z siostrą, chociaż ona wyraźnie miała na to ochotę. Znikając za zakrętem, krzyknął jedynie, że zobaczą się później. Dużo później, dodał w myślach. Nie miał teraz ani czasu, ani ochoty na wysłuchiwanie skarg na Iset i przekonań, że to Sitamon, z racji, iż była starsza i ładniejsza, należało się małżeństwo z faraonem i pozycja równa królowej Teje.
Kamose jak burza wpadł do pokoju Echnatona i od razu został zaatakowany. Jakiś stwór skoczył mu prosto na twarz, drapiąc pazurami policzki, zdaniem księcia, o mało nie trafiając w oko. Do tego długa, włochata macka raz za razem uderzała go w pierś. Zaskoczony i przerażany wrzasnął, był pewien, że kapłani odkryli prawdę o nim i postanowili zemścić się, nasyłając bestię.
– Andra! – zawołał znajomy głos, którego Kamose w pierwszej chwili nie potrafił rozpoznać. Nie miało to jednak znaczenia, prawdopodobnie w tej chwili został w magiczny sposób przeklęty.
Ku zdziwieniu mężczyzny nic takiego się nie zdarzyło. Stwór zeskoczył z jego twarzy i zwinnie wdrapał się na ramię Echnatona. Dopiero wtedy Kamose zorientował się, że zaatakowała go najzwyczajniejsza małpa. To, co wziął za włochatą mackę, było najzwyklejszym ogonem. Zwierzątko patrzyło na niego błyszczącymi oczkami, a książę zastanawiał się, czy mimo wszystko nie szykowało kolejnego ataku.
– Wydzierałeś się, jakby ktoś obdzierał cię ze skóry – powiedział Echnaton, lecz nie potrafił ukryć szerokiego, wesołego uśmiechu, jakby cała sytuacja niesamowicie go bawiła. Następnie podał małpce daktyla, którego z radością zaczęła konsumować, nie schodząc z ramienia starszego z braci.
– Ten mały potwór chciał mnie zabić – mruknął ze złością Kamose.
Podszedł do toaletki brata i wziął do ręki lusterko. To nie było tak drogocenne i oprawione w złoto jak jego, ale wyglądało na ładnie i starannie zrobione, a do tego kawałek szkiełka uformowano w owal, co nie zdarzało się często. Kamose przyjrzał się swojemu odbiciu, małpka zostawiła jedynie dwie cienkie, czerwone linie biegnące wzdłuż prawego policzka. Zero krwi, zero rozciętej skóry, zero czegokolwiek na tyle poważnego, co niebawem nie stałoby się całkiem niewidoczne. Zrobiło mu się głupio, że tak zareagował, ale został zaskoczony, nie spodziewał się, że coś skoczy na niego spod sufitu.
A powinienem, pomyślał ze zgrozą, z trudem utrzymując się na nogach. Mocno chwycił blat toaletki, aż pobielały mu knykcie. Jego starożytne ja musiało pamiętać o tym, że Echnaton trzymał w pokoju takie zwierzę. Zawsze w porę przypominało mu o tym, by odpowiednio zareagował, lecz tym razem nic takiego się nie zdarzyło. Nawet teraz, stojąc i patrząc przed siebie, skupiając się na wspomnieniach księcia Kamose, nie był w stanie przywołać obrazu Andry.
– Nie zachowuj się jak Sitamon, nadal jesteś piękny i żadna nie oprze się twoim wdziękom. To były tylko psoty – wyrwał go z zadumy Echnaton, głaszcząc małpkę po główce i dając jej więcej daktyli.
Kamose zaczerwienił się ze wstydu po komentarzu brata, drżącą dłonią odkładając lusterko na miejsce. W końcu nie o to mu chodziło. Wcale nie zwracał uwagi na swój wygląd, to był automatyczny odruch, by upewnić, że małpa nic mu nie zrobiła, nic więcej. Najgorsze, że tego także nie mógł powiedzieć, bo Echnaton zacząłby z niego drwić, że boi się małego, domowego, tylko trochę psotnego zwierzątka.
Nie powiedziawszy już ani jednego słowa, usiadł na poduszce. Wziął do ręki kromkę chleba z warzywami, co sprawiło, że małpa wyszczerzyła na mężczyznę zęby. Echnaton jedynie się roześmiał i dał Andrze spory kawałek melona. To jednak nie uśpiło czujności zwierzątka, które nie spuszczało świecących oczu z młodszego z barci. Kamose był pewien, że nie zawahałaby się zaatakować, gdyby przywłaszczył sobie więcej smakołyków.
– Czujesz się już lepiej? – zagadnął Echnaton.
Uważnie spojrzał na brata. Kamose miał wrażenie, że pod naporem tych ciemnych, poważnych oczu nic się nie ukryje. W środku czuł niepokój, ale starał się nie okazywać go na zewnątrz.
Po co ja tu przyszedłem?, pomyślał po chwili. Echnaton już mu pokazał, że nie był głupkiem zaślepionym wiarą w bogów. Od takich ludzi powinien trzymać się z daleka, jeśli nie chciał, by odkryto jego tajemnicę. On musi wiedzieć albo się domyślać, że jestem inny. Przecież to mój brat, nie niewolnica przynosząca posiłki.
– Pewnie – powiedział beztrosko Kamose, marząc o tym, by jak najszybciej wrócić do swojego pokoju i więcej z niego nie wychodzić. – Tylko że się nie wyspałem. Chyba w całych Tebach było słychać modlitwy.
– Mogłeś zawczasu zaopatrzyć się w środek nasenny.
– No tak, szkoda że wcześniej nie pomyślałem… – westchnął cicho Kamose. Nie miało to dla niego żadnego znaczenia. I tak nie tknąłby niczego, co pochodziło z rąk kapłanów. Nadal pamiętał flakonik z jasnoniebieskim płynem, który już z daleka wołał, że to podejrzana substancja i dla własnego dobra lepiej jej nie pić.
Czy ja nie mogłem trafić do dziewiętnastego wieku i podziwiać, jak świat rewolucjonizują wynalazki? Albo na statek Kolumba i razem z nim odkryć Amerykę?, pomyślał zgorzkniały, mając dość kapłanów i ich intryg. Chociaż znając życie, wcieliłbym się w któregoś z tubylców i musiałbym uciekać, aby przeżyć.
– Wyrzuć to w końcu z siebie – odezwał się nagle Echnaton. – Będzie ci lżej.
Kamose przez chwilę spoglądał na niego nieprzytomnym wzrokiem. Tak zawsze mówił jego prawdziwy straszy brat, kiedy przychodził do niego dręczony poważnymi problemami. Wtedy siadali, długo rozmawiali i palili, doprowadzając matkę do szaleństwa. Książę omal się nie popłakał, jednak szybko zdusił w sobie to uczucie, mając nadzieję, że Echnaton niczego nie zauważył. Mężczyźni nie płaczą, nigdy. To była dewiza pana Havilanda i uczył jej swoich synów już od najmłodszych lat.
Kamose przez dłuższą chwilę milczał, wpatrując się w brata. Sam w jakiś nieprawdopodobny sposób znalazł się w starożytnym Egipcie, ale nie znaczyło to, że ludzie, z jakimi tutaj obcował, będą przypominać tych, których znał w dwudziestym pierwszym wieku. Jedną różnicę już znalazł. Amenhotep III w niczym nie przypominał prawdziwego ojca księcia. Archibald Haviland sam pojechałby do Amurru zrobić porządek ze swoim lennikiem, nie wysyłałby własnych dzieci i nie czekał w wygodnym pałacu, aż napłyną kolejne daniny.
Dlatego miał wątpliwości. Może i Echnaton odezwał się do niego jak John, ale to nie znaczyło, że mieli więcej wspólnych cech, że zawsze potrafiłby mu dobrze doradzić, bez względu na to, jak beznadziejny wydawał się problem. Kamose wahał się, nie wiedząc, czy potrafił zaufać bratu. Ostatecznie uznał, że da mu szansę, by poznać tożsamość Elleshara. Co więcej, piękna niewolnica ostrzegała go przed kapłanami, słowa nie powiedziała na temat rodziny faraona.
– Nie wiem, jak zacząć – wyznał zgodnie z prawdą Kamose. I brakuje mi papierosów, które towarzyszyły mi podczas wszystkich poważnych rozmów, dokończył w myślach.
Echnaton milczał, czekając, aż młodszy brat sam powie, co leżało mu na sercu. W tym czasie małpka zwinnie zeszła z jego ramienia i sama wzięła sobie drugi kawałek melona z półmiska, cały czas uważnie obserwując Kamose.
– Może wyda ci się to dziwne, ale muszę wiedzieć, czy Totmes kiedykolwiek nazywał siebie Ellesharem – powiedział prosto z mostu, po zastanowieniu uznając, że owijanie w bawełnę w niczym tu nie pomoże. Najwyżej uznają go za wariata i do końca życia zamkną w pokoju albo w najgorszym wypadku złożą bogom w ofierze. Mimowolnie w myślach ukazał mu się obraz uśmiechniętego szeroko Antefa, szykującego się, by wbić sztylet w serce najmłodszego syna faraona.
– Elleczym? – zapytał zdziwiony Echnaton. – Co to znaczy?
– Elleshar – powtórzył wolno i wyraźnie Kamose. – Nie wiem, co oznacza – odpowiedział na drugie pytanie, przeklinając w duchu archeologów. Andrew utrzymywał, że wyznał mu wszystko, a okazało się, że jednak nie. Specjalnie nawet się nie zdziwił. Prędzej piramidy okazałyby się statkami kosmicznymi, niż ktokolwiek wyjawił mu prawdziwe zamiary Gamala.
– Totmes nigdy nie przybrał innego imienia, a to twoje jest jakieś dziwne.
– Ale ty zmieniłeś imię – upierał się przy swoim Kamose.
– Dobrze wiesz dlaczego. Miałem dość drwin i szyderstw, gdy nazywali mnie Amenhotepem IV, chociaż wiedzieli, że nigdy to nie nastąpi, bo Totmes obejmie tron. Nie mogę zrozumieć, dlaczego matka zgodziła się na takie imię.
– A przepowiednie kapłanów o tym, że Totmes będzie wielkim wojownikiem, że przyszłe pokolenia o nim nie zapomną – drążył temat. W głębi ducha trochę współczuł Echnatonowi, w końcu państwo Haviland także nie popisali się inteligencją, gdy wybierali… wybiorą imię dla niego. Lecz teraz miał ważniejsze sprawy na głowie.
– Nie wiem, o co ci chodzi z tym Ellesharem, Kamose, ale nigdy nie słyszałem, by Totmes chociażby wypowiedział to imię. A co do przepowiedni kapłanów, to mogą się nimi wypchać. Nie potrzeba boskiego oświecenia, by dostrzec, że nasz brat ma talent do walki i dyplomacji.
Kamose miał wrażenie, że grunt wali mu się pod stopami. To musiała być jakaś wielka pomyłka. Totmes pasował idealnie. Wielki egipski wojownik, który zapewni ciągłość osiemnastej dynastii, zarazem umrze młodo, umożliwiając bratu przejęcie tronu po ojcu.
– A ktoś inny? Jakiś inny świetny wojownik? – pytał dalej mężczyzna, całkiem zapominając o ostrożności. – Kiedyś nie usłyszałeś przypadkiem tego imienia, a potem zapomniałeś?
– Przykro mi, Kamose, ale nie. Nigdy nie słyszałem o żadnym Ellesharze. Może to jakiś wojownik spoza Egiptu?
– Nie, to musi być Egipcjanin! – zapewnił gorliwie, ale głos powoli mu się łamał.
Echnaton westchnął, po czym podszedł do brata i położył mu dłoń na ramieniu, by dodać otuchy. Nawet małpka spojrzała na Kamose życzliwiej, by później wdrapać się na jego ramię.
– Wierzę, że masz dobry powód, by szukać tego Elleshara. Nie będę nalegać, byś podał mi szczegóły, jeśli nie chcesz. Gdybym kiedyś o nim usłyszał, to ci powiem – zapewnił Echnaton.
Kamose był wdzięczny starszemu bratu, ale to ani trochę nie podniosło go na duchu. To nie tak miało być. Nie tak… Nie wiedział tylko, gdzie tkwił błąd. Czyżby archeolodzy mieli rację i legendarny wojownik żył za czasów Totmesa III? Tyle że wątpił, by po niecałych stu latach Egipcjanie całkiem zapomnieli o kimś, kto ich przed czymś ocalił i komu zbudowali piramidę. Nie, Elleshar jeszcze się nie pojawił, tego książę był pewien. Jego czas dopiero nadejdzie, o ile to wszystko to nie jeden wielki żart, na który dał się nabrać Gamal.
~ * ~
Po pięciu (albo sześciu, bo już przestałam liczyć) zmianach planów w końcu zdecydowałam się, jak zakończyć tę historię. Co prawda nadal mam problem, bo ten pomysł może się rozwinąć w szczęśliwy lub nieszczęśliwy sposób, a ja nie potrafię się zdecydować. Nie chcę znów beczeć, jak przy pisaniu końcówki Braci Duszy, gdy wielu bohaterów posłałam do grobu, ale z drugiej strony żaden z wcześniejszych pomysłów nie był happy endem.
A tak z innej beczki, to chyba zwariowałam, gdyż założyłam nowego bloga. Na razie robię sobie zapasy, zanim cokolwiek zacznę publikować, ale zakładki już uzupełniłam, więc jeśli jesteście zainteresowani, to zapraszam na Utracony tron.

8 komentarzy:

  1. Wszystko tak pięknie opisałaś, że aż zaparło mi wdech w piersi :D
    Widzę Kamose jest pięknie ciekawski :D No ale dowiedzieliśmy się paru rzeczy.
    Ojjj jednak się zgodził, a myślałam, że jednak zaprotestuje...
    Mmmm cmok cmok :D No ładnie ;)
    Ten atak z małpą był niesamowity :D hhahaha :D
    Kurcze wszystko tak super opisałaś, że przeniosłaś mnie w ten świat :D <3 Uwielbiam tego bloga jak nie wiem co !!!! :D

    Czekam na kolejną notkę ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dosyć szybciutko przybywam z komentarzem - muszę się poprawić, więc oto już jestem! :) Zacznę standardowo od błędów:

    "Zjadł bez apetytu, rozmyślając nas planem dnia." - literówka - "nad".
    "[...] a Kamose cały biega z Iset i innymi dziećmi po Tebach [...]" - chyba zjadło Ci słowo i tam powinno być "cały czas".
    Trochę razi mnie słowo "zdechli" w ustach faraona. Po prostu... to takie współczesne! Jeżeli chcesz fajnie podkreślić różnice pomiędzy jednym światem a drugim, musisz posłużyć się normalnymi słowami, "zdechli" to mógłby powiedzieć Kamose z XXI wieku, nie faraon żyją trzy tysiące lat przed Chrystusem.

    Okej, rozdział czytało mi się niezwykle szybko, zaczynają się powoli intrygi, knowania... niczym gra o tron! :D Kamose z przyszłości nareszcie zaczyna coś działać, co się chwali, bo tak jak pisałam wcześniej, przez moment wyglądał na pogodzonego z losem i całkiem uspokojonego :)
    I muszę przyznać, że ciekawi mnie ten nagły zastój połączenia Kamose z XXI z tym Kamose ze starożytności... Czyżby jeden powoli wypierał drugiego? :) No nic, przekonamy się niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie pierwszy raz nie ma połączenia miedzy K amosami,ze tak powiem.mysle,ze nie mogłby sie przenieść w inne czasy bo az tyle roznych wcieleń po prostu nie ma. Ale jestem zafascynowana,o co w tym chodzi... Byc moze jednak jest cos w tym,ze E jest podobny do Johna? Wtedy mogłoby okazać sie,ze Kamose nie jest synem faraona,tylko kogoś bardziej podobnego do współczesnego ojca,ze sie tak wyraze...nie wiem,czy nie ponosi mnie wyobraźnia,ale w takich historiach wszystki sie moze zdarzyć...np.ta niespodziewana,acz pożądana pomoc ze strony pięknej niewolnicy...chyba nie moze byc zwyczajna niewolńica,jeli pozwala sobie na takie zachowania... A moze tutaj tez pojawił sie zastój i juz wczesniej ich cos łączyło? Liczę na odpowiedzi na kilka pytań juz w następnym rozdziale. Bardzo podobają mi sie żwierzeta w tym opowiadaniu,btw.zapomniałam o tym napisać. Tygrysy,małpy...a co z kotami hihihihihi? Faraon chyba mniej rządzi niz kapłan... Ciekawe,co na tego wynikńie wsystkiego.zaoraszam na nowosc na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com !:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie też zastanawia, czemu to połączenie między współczesnym a starożytnym "ja" zaczęło zanikać, i Kamose nie pamięta niektórych faktów, jak choćby z tą małpą brata. Mam wrażenie, że ostatnio przeważa to współczesne "ja", choćby w tęsknocie za rzeczami z XXI wieku, jak za papierosami, biblioteką, czy nawet współczesną rodziną, z którą porównuje tę starożytną.
    Podobało mi się też to, że zaczyna szukać Elleshara, choć nadal nie wie, kim on tak naprawdę jest. Nic dziwnego - w końcu to jego nadzieja na powrót do normalnych czasów. Zastanawia mnie jednak ta rozmowa, którą podsłuchał, między ojcem a Antefem. Ciekawe, czy faktycznie razem z bratem zostaną gdzieś wysłani? To może mu nieco pomieszać plany, choć w sumie zastanawia mnie ten wątek, to może być ciekawa odskocznia od życia w pałacu. No i znowu ta tajemnicza kobieta, która nakryła go w części pałacu, w której nie powinno go być - kim ona jest i dlaczego go ostrzegła? Wydaje mi się, że wie znacznie więcej, i mam nadzieję, że jeszcze się wyjaśni jej obecność oraz powód, dla którego go przestrzega. Może nawet się domyśla, że z Kamosem jest coś nie tak? Może tylko udaje niewolnicę, a tak naprawdę jej powód pojawienia się w pałacu jest bardziej zagmatwany?
    Podoba mi się też rozwój relacji Kamose'a z Echnatonem. Mam wrażenie, że zaczynają się do siebie w jakiś sposób zbliżać, a nawet mężczyzna w którymś momencie porównywał go z bratem ze współczesności.
    No, jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej ;).
    Co do nowego opowiadania, trochę szkoda, że to high fantasy, bo wybitnie nie lubię tego gatunku, to kompletnie nie moja bajka, ale nadal czekam na coś potterowskiego ^^.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem dlaczego, ale przez chwilę pomyślałam, że to Kamose będzie tym legendarnym Ellesharem, a nie Totmes.
    Podoba mi się to porównanie Echnatona do Johna. Chyba zaczynają się do siebie zbliżać, ale wątpię żeby Kamose kiedyś wyznał mu prawdę.
    Jeśli chodzi o piękną niewolnicę - to bardzo ciekawe, że pozwala sobie na takie zachowanie. Nie może być to tylko za sprawą jej urody, że czuje się tak pewnie na dworze faraona.
    Ciekawe, dlaczego połączenie między starożytnym Kamose a tym z XXI wieku powoli zanika. Być może drugie wypiera to pierwsze?
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. I Kamose odnalazł piękną niewolnice. Sam nie mógł znaleźć, to ona znalazła jego. Jej ostrzeżenie odnośnie kapłanów jest naprawdę bardzo poważna, dlatego zastanawiam się, czy Amenhotep III dobrze robi ufając mu i do Amurru wyśle swoich najmłodszych synów.
    A o Ellesharze jak na razie nic nie wiadomo... Bardzo ciekawi mnie to, dlaczego nikt nic o nim nie wie... W sumie Totmes by pasował do opisu, lecz może to jednak jest ktoś inny.
    Po tym rozdziale stwierdzam, że Echnaton to naprawdę dobry brat. Widać, że ma bardzo dobre relacje z Kamose i chętnie wyciąga rękę w jego stronę :)

    I tak... Twoje nowe opowiadanie wydaje się ciekawe. Choć zbytnio nie przepadam za fantasy tego typu, lecz uwielbiam Twój styl, więc wiem, że będzie ciekawie^^

    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziałam, że Kamose zdecyduje się podsłuchać rozmowę ojca z kapłanem. Nie mógłby się powstrzymać, tak jak nie mógł się powstrzymać, by samemu pozwiedzać piramidę w XXI wieku. Dobrze, że chociaż nikt go nie przyłapał, bo czuję, że miałby dopiero wtedy przewalone. A faraon mnie denerwuje. Jest władczy, ale pilnuje samego siebie i wysyła swoich synów na posyłki.
    No i pojawiła się ta niewolnica. Czekałam jej przybycia. Coś czuję, że to jakaś kochanka księcia. Bo innego pomysłu nie mam. Ale ciekawe co ona wie? No i co zamierza powiedzieć Kamose wieczorem? Aż nie mogę się doczekać!
    Jeszcze ten Elleshar, o którym nic nikt nie wie. Bardzo prawdopodobne, że jest nim najstarszy syn faraona, ale z drugiej strony, coś mi mówi, że to jednak nie on, ale ktoś inny. Może to Echnaton? Albo lepiej: sam Kamose? :D To muszę przyznać, byłoby mocne :D
    Wow, podziwiam wszystkich ludzi, którzy tworzą kilka historii naraz. Dla mnie byłoby to niewykonalne. Aczkolwiek w mojej głowie tworzą się zalążki kolejnych pomysłów, ale będę mogła je ukształtować dopiero po zakończeniu jednego projektu.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny, zapału no i czasu! :) Zapraszam do siebie na nowy rozdział bloga: http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Wybacz, komentarz spóźniony i krótki :)
    Kapłani zaczynają być coraz bardziej niepokojący.
    Zaimponowało mi, że Echnaton, choć pytania brata były dla niego co najmniej dziwne, nie drążył tematu i obiecał pomóc :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy