Nie osiągniesz nic na tym świecie
bez odwagi. To największa cnota umysłu, obok honoru.
James Allen
Kamose leżał na
wznak na swoim posłaniu, nie mogąc zasnąć. Ciche, nocne minuty mijały
niesamowicie długo, a on ciągle wracał myślami do niedawno odbytej narady. Nie
rozumiał, w jaki sposób mogło dojść do tego, że sprawy przybrały tak feralny
obrót. Był pewien, że jego rola skończy się na rozczytaniu papirusów, a potem
Ur-Atum zostawi go w spokoju. A on w końcu znalazłby czas na poszukanie
sposobu, by wrócić do dwudziestego pierwszego wieku.
Ponieważ nadal nikt nie
wiedział, jak znaleźć Elleshara, rozmowę z nim musiał zostawić na inną okazję.
O ile wojownik widmo w ogóle kiedykolwiek raczy się pojawić. Z tego względu
najbardziej chciał wrócić do Teb i porozmawiać z Falan. Wiedział, że to
ryzykowne i zapewne bardzo trudne do zrealizowania, szczególnie że była główną
kapłankę Antefa, największego wroga rebeliantów. Bardzo prawdopodobne, że w
ogóle nie zechce go wysłuchać, ale wolał próbować, niż później żałować, bo nic
nie zrobił.
Najgorsze było jednak to,
że jeśli nagle w cudowny sposób do obozu rebeliantów nie przybędzie Elleshar,
do Teb wróci na czele armii. Wątpił, by wtedy nadarzyła się okazja do
jakiejkolwiek rozmowy z kapłanami, których ludzie Ur-Atuma chcieli zabić.
Zastanawiał się także, jak
na widok wrogiej armii, maszerującej w kierunku miasta, zareaguje faraon. Co
Amenhotep III pomyśli, widząc swojego syna prowadzącego żołnierzy? Antef od
dawna wmawiał mu, że rebelianci to zwykli bandyci, więc bardzo prawdopodobne,
że wyśle swoje wojska, by razem z kapłanami pozbyli się najeźdźców. A wtedy
będzie miała miejsce bitwa, o której historycy w dwudziestym pierwszym wieku
nigdy nie słyszeli, co oznacza, że przyszłość się zmieni.
– Dość – szepnął Kamose.
Gwałtownie wstał i wyszedł
z domu, by ochłonąć na chłodnym, nocnym powietrzu. Jeszcze nic nie było
stracone, na pewno istniał jakiś sposób, by wymigać się od udziału w tej
bitwie. Gdyby obóz rebeliantów nie znajdował się na pustyni, uciekłby jeszcze
tej nocy. Niestety, to rozwiązanie odpadało. Nie wiedział, gdzie dokładnie był,
a wybranie losowego kierunku zapewne skończyłoby się dla niego śmiercią. Powrót
drogą, którą wybrała Nefretete, także odpadał. Nie znał ścieżki przez jaskinie,
co więcej, sam nie poradziłby sobie z oploffingami, gdyby go zaatakowały.
Jakby wiedziony jakimś
impulsem Kamose doszedł do miejsca, w którym jakiś czas temu rozmawiał z
Nefretete przed wyjazdem kobiety do Teb. Wiele by oddał, by móc z nią teraz
porozmawiać, miał wrażenie, że ona nie zdradziłaby go tak jak Esmilla. Wierzył,
że zrozumiałaby go i zapobiegła szaleństwu, jakie nastąpiło na naradzie.
Szczególnie że była jedną z trzech osób, na których zdaniu najbardziej polegał
Ur-Atum.
Każda myśl na temat
Esmilli sprawiała mu ból. Nie spodziewał się, że kobieta mogła być zdolna do
czegoś takiego, szczególnie że wiedziała. Kamose zdradził jej wszystko, że
pochodził z dwudziestego pierwszego wieku, że tak naprawdę nie był synem
Amenhotepa III, a przynajmniej jego osobowość należała do zupełnie innego
człowieka. Ostatnio powiedział jej także, że za wszelką cenę chce uniknąć
udziału w bitwie. Twierdziłaś, że mnie
rozumiesz, pomyślał. I nie będziesz
naciskać, bo ostateczna decyzja zależy tylko i wyłącznie ode mnie.
Mimo chłodnego powietrza
złość nie chciała go opuścić. Zresztą wystarczyło, że pomyślał o Esmilli, a
krew szybciej płynęła w żyłach. Mocno zacisnął pięści, sądząc, że chociaż to go
trochę uspokoi. Ale nic z tego. Wiedziony nagłym impulsem skierował swoje kroki
w stronę domu kobiety. Chociaż kilka minut wcześniej nie miał zamiaru nigdy
więcej się do niej odezwać, teraz uznał, że woli powiedzieć jej wszystko, co
nie dawało mu spokoju.
Stanął przed domem Esmilli
i gwałtownie kilka razy uderzył pięścią w drzwi. Ani trochę nie obchodziło go,
że mogła spać. Nawet lepiej jeśli by ją obudził, skoro sam przez nią nie mógł
zmrużyć oka. Po kilku minutach czekania ponownie podniósł rękę, ale wtedy drzwi
otworzyły się i kobieta stanęła w progu. Widząc, kim był nocny gość,
uśmiechnęła się zadziornie. Kamose nie podzielał jej nastroju.
– Dlaczego to zrobiłaś? –
zapytał prosto z mostu, nie starając się nawet mówić cicho. W tamtym momencie
nawet przez sekundę nie obchodziło go, że mógł kogoś obudzić czy spowodować
wokół swojej osoby niepotrzebne zamieszanie.
– Myślałam, że przyszedłeś
świętować, a nie robić mi awanturę – prychnęła urażona, wchodząc do domu.
– Świętować?! – powtórzył
wściekły.
Nie odpowiedziała, dlatego
Kamose wszedł za nią do domu, mimo że wolałby tego uniknąć. Miał zamiar na
progu powiedzieć Esmilli, co o niej myślał i wrócić do siebie, ewentualnie
przejść się jeszcze po obozie. Obawiał się wkroczenia na jej teren, szczególnie
że wiedział już, do czego była zdolna.
Stała na środku pokoju z
rękami skrzyżowanymi na piersi. Patrzyła na Kamose tak, jakby rozczarowało ją
bardzo jego zachowanie. W tym jednym momencie miał ochotę ją uderzyć. Przestało
go obchodzić, że była kobietą. W porę się jednak powstrzymał, przywołując w
myślach nauki matki, która wiele razy powtarzała synowi, że przemoc to żadne
rozwiązanie, a do porozumienia można dojść jedynie poprzez szczerą rozmowę.
– Co ci się nie podoba? –
zapytała Esmilla, zanim Kamose zdążył otworzyć usta.
– Jeszcze się pytasz?! –
odpowiedział pytaniem na pytanie. – Wrobiłaś mnie w to całe dowództwo nad
rebeliantami, chociaż dobrze wiesz, że nie jestem wojownikiem. Zaufałem ci, a
ty mnie zdradziłaś!
Esmilla westchnęła
teatralnie. Książę mocniej zacisnął pięści, powoli żałując, że w ogóle tu
przyszedł. Najwyraźniej z kobietą już nie dało się porządnie porozmawiać.
– Zdradziłam?! Ja?! Ani
słowem nie odezwałam się na temat tego ostatniego papirusu. Nie wspomniałam
Ur-Atumowi o niczym, co mi opowiadałeś. I czy ci się to podoba czy nie, stałeś
się wojownikiem – dodała po chwili już spokojniejszym tonem. – Nie ma
rebelianta, który byłby ci w stanie dorównać, zastanawiam się nawet, czy Antef
potrafi tyle co ty. Co więcej, tak wysoki poziom osiągnąłeś w tak niezwykle
krótkim czasie, że to musi być znak
od bogów.
– Mam rozumieć, że nagle
Elleshar przestał mieć dla ciebie znaczenie, a słowa bogów to kłamstwa.
– Nie bluźnij! – krzyknęła
przestraszona Esmilla. Kamose pogratulował sobie wyprowadzenia jej z równowagi,
chociaż wiedział, że to złośliwe i dziecinne. – Mówiłam ci już, że bogowie dają
nam wskazówki, pokazują drogi, jakie możemy wybrać, ale to od nas zależy, jak
zinterpretujemy ich słowa. Dobrze wiesz, że nigdy nie wierzyłam w pojawienie
się Elleshara, od dawna namawiałam Ur-Atuma, by nie czekał dłużej i rzucił
wyzwanie Antefowi. Co prawda niektórzy zaczną okazywać niezadowolenie, ale
myślę, że już mamy go w garści, inaczej nie zgodziłby się na stworzenie berła.
– Chyba że ponad połowa
rebeliantów uzna, że wolą, by słowa bogów się spełniły i będą czekać na pojawienie
się Elleshara – powiedział Kamose, licząc w duchu na taki bunt, który wszystko
opóźni.
– Nie sądzę. Wiadomo,
kilku się znajdzie, pewnie z Qebem na czele. Ale ludzie na własne oczy
widzieli, do czego jesteś zdolny. Uważają cię za wielkiego wojownika,
pobłogosławionego przez bogów. Co więcej, niektórzy mają już dość takiego
życia. Jak myślisz, co postanowią?
Między nimi zapadła cisza.
Argumenty Esmilli były tak przekonujące, że Kamose musiałby się z nią zgodzić.
Mimo że tak bardzo tego nie chciał. Dlatego nic nie powiedział.
– Twoje milczenie uznaję
za odpowiedź twierdzącą, inaczej od razu byś coś powiedział. A skoro już się
uspokoiłeś, to pora omówić dalsze etapy naszego planu.
– Czego? – zdziwił się
Kamose. – Nie mamy żadnego planu! Może z wyjątkiem tego, że chcę wrócić do
domu.
– Niby jak chcesz to
zrobić? Twoim jedynym pomyłem było czekanie na Elleshara, a to już raczej
odpada, musisz przyznać mi rację. Dlatego najwyższy czas pomyśleć o racjonalnej
przyszłości, szczególnie że niebawem nie będziemy musieli się ukrywać przed
Antefem i kapłanami.
– I wszystko już
wymyśliłaś, tak? – prychnął Kamose, zastanawiając się, czy warto jej słuchać,
czy nie lepiej zawczasu wyjść i oszczędzić sobie dodatkowych nerwów.
– Wzięłam pod uwagę twoje
wyjątkowe zdolności, pochodzenie i słowa bogów z ostatniego papirusu –
wyjaśniła spokojnie Esmilla. – Oczywiście najprościej byłoby zająć miejsce
Antefa. Nawet Ur-Atum nie mógłby ci odmówić pozycji najwyższego kapłana
Amona-Re. Zresztą gdyby spróbował to i tak przegrałby z tobą w pojedynku.
– Ur-Atum myśli o zostaniu
najwyższym kapłanem? – zdziwił się Kamose.
Jakoś nie widział
przywódcy rebeliantów w tej roli. Może i byłby to niezwykły zaszczyt i
wyjątkowo wysoka pozycja, jednak coś mu mówiło, że Ur-Atum wolałby znaleźć się
blisko dworu faraona. Zostać jednym z doradców lub dowódców wojskowych i mieć o
wiele większy wpływ na to, co działo się w Egipcie. I zarazem kontrolować
najwyższych kapłanów w świątyniach, dając te stanowiska swoim zaufanym ludziom.
– Chwila, najprościej? –
wrócił do poprzedniego tematu Kamose. – Co tak naprawdę chodzi ci po głowie?
– Cóż, Amenhotem III ma
już swoje lata. A podczas walk zdarzają się różne wypadki, nawet śmiertelne –
rzekła Esmilla, dokładnie akcentując ostatnie słowo, nie spuszczając przy tym
wzroku z rozmówcy.
– Nie sądzę, by faraon
miał zginąć – oznajmił spokojnie Kamose, przypominając sobie wszystko, czego
uczył się na temat Amenhotepa III. Archeologowie też nie wspominali o tym, by
jego śmierć związana była z Ellesharem. Co więcej, Totmes nadal żył, przez co
Echnaton nie mógł jeszcze przejąć tronu. O ile nie było to spowodowane zmianami
w historii wywołanymi jego przybyciem. Już chciał powiedzieć o tym Esmilli,
jednak w porę ugryzł się w język. Lepiej dmuchać na zimne i nie zdradzać jej
faktów, które potem znów wykorzysta na jego niekorzyść.
– Jesteś naprawdę
niedomyślny – wyrwał go z zadumy głos kobiety. – Ale i tak to w tobie lubię –
dodała z zadziornym uśmiechem. – Powiem w takim razie wprost, by nie było
wątpliwości. Możemy wysłać Amenhotepa III do krainy zmarłych przed jego czasem.
Usuniemy z tronu beznadziejnego, ślepego faraona i wtedy ty zajmiesz jego
miejsce. Jesteś księciem, więc nikt nie zaprotestuje.
– Chcesz zabić faraona,
przedstawiciela Horusa na tym świecie? – zapytał zaskoczony, w myślach widząc
Qeba, który mdleje z szoku, usłyszawszy coś takiego. Wiadomo, na łamach
historii często zdarzały się takie wypadki, życie władcy Egiptu ciągle było
zagrożone, jednak w obozie rebeliantów bardzo ceniono bogów i wszystko, co sobą
reprezentowali. – A Totmes i Echnaton?
– Ich akurat można z
łatwością usunąć, zresztą żaden z nich nie nadaje się na faraona – powiedziała
obojętnie, jakby wyrażała opinię o pogodzie, a nie planowała zabić synów
Amenhotepa III, którzy powinni dziedziczyć tron w pierwszej kolejności.
– To moi bracia! –
przerwał oburzony Kamose.
Zimny dreszcz przebiegł mu
po karku, gdy pomyślał o tym, co planowała zrobić Esmilla. Gdyby chodziło tylko
i wyłącznie o Totmesa, mógłby pomyśleć, że tak rzeczywiście miało się stać, że
to rebelianci zabili najstarszego syna faraona, umożliwiając przejęcie tronu
Echnatonowi. Może rozwiązanie tej zagadki znajdowało się w grobowcu Elleshara,
ale archeolodzy jeszcze tego nie odkryli lub potrzebowali czasu, aby zrozumieć
hieroglify.
Kamose, oczywiście, nie
miał zamiaru popierać tego szalonego pomysłu. Jeżeli to musiało się stać, by
historia popłynęła właściwym torem, postanowił zostawić wszystko na głowie
innych, chociażby Esmilli. Sam nie chciał się do tego mieszać ani nawet
wiedzieć o jej planach. Jedynie Echnatona miał zamiar bronić za wszelką cenę i
nie dopuścić, by stało mu się coś złego.
– Przed chwilą próbowałeś
mnie przekonać, że nic cię nie łączy z rodziną faraona, bo twoja własna
znajduje się gdzieś indziej, a teraz nazywasz ich braćmi. Chyba sam nie wiesz,
czego chcesz – westchnęła Esmilla, kręcąc głową. – Zrozum, że oni się nie
nadają. Totmes jest uległy jak jego ojciec. Będzie jadł z ręki każdemu na tyle
sprytnemu doradcy, który spróbuje wtrącić swoje zdanie, by tylko mieć wpływ na
rządy w Egipcie. – Kamose od razu pomyślał o Ur-Atumie, jednak profilaktycznie
zachował milczenie, chcąc posłuchać, co Esmilla miała do powiedzenia na temat
drugiego z braci. – Echnaton jest słaby, to w ogóle cud, że udało mu się
przeżyć tak długo. Musisz przyznać mi rację, że władza nad całym państwem go
przytłoczy i długo tronu nie zagrzeje.
– Uważam, że jesteś w
błędzie… – wtrącił Kamose, by przedstawić swoje zdanie, ale Esmilla nie
pozwoliła mu dokończyć.
– Bronisz go, bo go
lubisz. Zresztą od niedawna, bo jak zdążyłam się zorientować, pracując w
pałacu, wcześniej popierałeś Totmesa. W każdym razie nie patrzysz na to z
szerszej perspektywy. Jesteś synem Amenhotepa III i Teje, dostrzegasz rzeczy, o
jakich inni nie mają pojęcia, jesteś dobry i sprawiedliwy i chcesz jak
najlepiej dla Egiptu.
– A ciebie mam uczynić
swoją Wielką Królewską Małżonką? – prychnął Kamose, powstrzymując się, by nie
roześmiać się z absurdu tego pomysłu. Możliwość nieskończonego wydłużania życia
ani trochę nie sprzyjałaby dobrobytowi Egiptu. Kto wie, czy po jego śmierci nie
przejęłaby tronu dla siebie.
– Znasz lepszą osobę na to
stanowisko?
Nefretete,
pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Mógłby zostać źle zrozumiany i
dodatkowo przysporzyć jej problemów.
– To nie ma znaczenia, bo
ja nie zostanę faraonem. Będę strzegł Totmesa i Echnatona, nawet jeśli miałbym
poświęcić na to całe życie, o ile jeszcze jedna osoba, z którą chcę porozmawiać
nie będzie potrafiła odesłać mnie do przyszłości.
– Kto? – zdziwiła się
Esmilla.
– Miłej nocy –
odpowiedział Kamose, odwracając się na pięcie.
Planowana rozmowa z Falan
musiała pozostać w tajemnicy, szczególnie że teraz nie mógł już ufać Esmilli.
By go powstrzymać, opowiedziałaby o tym komuś lub sama zrobiła coś szalonego.
~ * ~
– Pepi, mógłbym mieć do
ciebie pewną prośbę? – zapytał Kamose.
Dopiero w południe
następnego dnia znalazł czas, by porozmawiać z chłopakiem w cztery oczy. Sprawa
była dość szczególna i nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział. Zdawał sobie
sprawę, że jeszcze jedną osobę będzie trzeba wtajemniczyć, ale tym wolał
martwić się później.
– O co chodzi? –
zaciekawił się Pepi. – Ma to związek z pismem bogów albo planowanym atakiem?
– Nie, ale to bardzo dla
mnie ważne i chciałbym, aby zostało to tylko między nami. Ostatnio nikomu
innemu nie mogę zaufać, a ty mi już bardzo pomogłeś, i to niejeden raz.
– A Esmilla? – zdziwił się
Pepi.
– Jej też nie mogę ufać.
To ona wrobiła mnie w to całe dowodzenie, a potem… Zresztą nieważne. Więc jak?
– Zgoda, zrobię, o co
prosisz – zapewnił Pepi z powagą.
– Chciałbym, aby ktoś
wykuł dla mnie pewien tekst na tabliczce. I by przy tym nie oskarżał mnie o
bluźnierstwo lub nie zemdlał z wrażenie, bo litery będą pochodziły z pisma
bogów – wyjaśnił Kamose, mając nadzieję, że Pepi nie oznajmi mu za chwilę, że
to niemożliwe.
– Miałeś wizję i chcesz to
uwiecznić? – zainteresował się Pepi, a oczy mu zabłysły z ekscytacji. – Lepszy
byłby chyba papirus. Sam mógłbyś wtedy to napisać.
– Nie miałem żadnych
wizji, to… – zawahał się, nie wiedząc, jak wytłumaczyć to chłopakowi bez
wdawania się w szczegóły. – Mówiłem ci o różnych wynalazkach z przyszłości,
chciałbym, by ta wiadomość dotarła do tamtych czasów, ale musi być napisana
językiem bogów, bo inaczej ciężko będzie ją przeczytać. I musi to być
tabliczka, wolę nie ryzykować zniszczenia papirusu.
– Rozumie, ale co chcesz
zrobić z tą tabliczką? I dlaczego teraz?
– Bo nie wiem, jak skończy
się ta walka z Antefem, dlatego wolę później nie żałować – powiedział Kamose,
na samą myśl aż mu gula stanęła w gardle. Nikt nie mógł zagwarantować mu, że
przeżyje! – Na tym polega moja prośba, chcę, byś przechował tę tabliczkę. Jeśli
zginę, przekaż ją Nefretete lub Echnatonowi. Powiedz im, że bardzo mi zależy,
by została umieszczona w moim grobowcu.
– Zrobię to, ale… Nie daj
się zabić, Kamose. Nigdy nie miałem tak dobrego przyjaciela.
Kamose uśmiechnął się
nieznacznie. Zrobiło mu się lżej na sercu. Nie spodziewał się, że w starożytnym
Egipcie znajdzie przyjaciół, że ktoś zgodzi się spełnić jego trochę absurdalne
prośby bez szczegółowych wyjaśnień.
~ * ~
Kochani mamo, tato, Johnie,
Jeżeli czytacie tę
wiadomość, oznacza to, że już nigdy się nie spotkamy. Ciężko mi o tym pisać,
ale chcę byście wiedzieli, co się ze mną stało, mimo że zabrzmi to
fantastycznie, niczym wyjęte z jakiejś książki. Po wejściu do piramidy
przeniosłem się w czasie i wylądowałem w starożytnym Egipcie. Co więcej,
okazało się, że jestem trzecim synem Amenhotepa III, o którym w naszych czasach
nikt nie słyszał. Na tabliczce nie ma zbyt dużo miejsca, dlatego powiem w
skrócie, że zostałem wmieszany w spór między kapłanami i rebeliantami
obdarzonymi magicznymi umiejętnościami. Teraz wybieram się na wojnę i jeśli to
jedyna tabliczka, jaką otrzymacie, to nie przeżyłem.
Proszę, nie obwiniajcie o
to archeologów, bo sam jestem sobie winny. Odłączyłem się od grupy, mimo że
Lucy kilka razy powtarzała mi, bym tego nie robił.
Bardzo Was kocham,
Edmund Kamose Haviland